„Moda przemija, styl pozostaje.”
Coco Chanel
Bike Shed, czyli pewnego razu w Londynie
Na początku chciałbym zaznaczyć, że ten post, wbrew temu co sugerować może zdjęcie główne, wcale nie będzie o motocyklach. Jest to raczej tekst zaliczany do gatunku „okołopodróżniczego”. A właściwie to nawet nie ma z podróżami nic wspólnego. Gdybym prowadził bloga lifestylowego, to pojawiłby się właśnie tam. Jednak, przynajmniej na razie, na takie rozwinięcie działalności się nie zanosi, więc produkuję się tutaj.
Jako że piszę do Was ze statku to możliwe jest , że w poniższej treści znajdą się jakieś niejasności, nieścisłości, i brak związku przyczynowo-skutkowego wypowiedzi. Taki stan rzeczy najpewniej spowodowany jest chorobą morską, permanentnym brakiem alkoholu oraz towarzystwem tylko i wyłącznie płci brzydkiej. Ale, do rzeczy! Wszystko zaczęło się od tego, że miałem okazję być na tegorocznej wystawie motocykli customowych Bike Shed w Londynie (customowe, czyli budowane samodzielnie od podstaw albo w różny sposób modyfikowane). Wydarzenie to zaliczane jest w branży do najciekawszych na kontynencie europejskim. Większość pokazanych eksponatów (bo tak chyba trzeba nazwać te ruchome dzieła sztuki) bazowała na modelach znanych i szanowanych marek, takich jak : BMW, Triumph, Ducati, Norton, Indian, MV Agusta czy Harley-Davidson. Impreza naprawdę w klimacie: rewelacyjne maszyny, piwo z miejscowego browaru i atmosfera XIX- wiecznych londyńskich doków (bo właśnie tam było całe to zamieszanie). Generalnie wizualny orgazm!
W związku z powyższym, w pierwotnym zamyśle ten wpis miał być o motocyklach, tatuażach, koszulach w kratę i subkulturach. Ale potem pomyślałem sobie, że takich tekstów w necie są już tysiące i mój nie wniósłby do tematu nic odkrywczego, a Wy zanudzilibyście się czytając 3 strony A4 o wałach Kardana, skórzanych kanapach i szczotkowanym aluminium. Bo żeby ciekawie napisać o motoryzacji nie wystarczy być blogerem podróżniczym. Do tego trzeba być Guy’em Martinem albo Jeremy’m Clarksonem. A ja niestety nie jestem tym pierwszym i na szczęście nie jestem tym drugim. Doszedłem więc do wniosku, że dziś zapodam Wam coś trochę bardziej niekonwencjonalnego.
Ale spoko – postaram się jakoś zgrabnie nawiązać do motoryzacji, żeby nie wyszedł z tego post tak zupełnie z dupy. No, a jeśli wyjdzie – to wtedy Sorry, ale taki mamy klimat.
Nostalgia, Starbucks i samojebki
Żyjemy w dziwnych czasach. Przez 24 godziny na dobę mamy dostęp do internetu, który jest nieograniczonym źródłem wiedzy o świecie, a nie mamy pojęcia co dzieje się poza granicami naszego miasta, powiatu czy kraju. Nasza wiedza jest tylko „ogólna” – czyli o wszystkim, a tak właściwie to o niczym. I nie mówcie mi że przesadzam, i że wcale nie jest tak źle… Jest gorzej niż myślicie! Karmimy się informacjami, których nie potrzebujemy. Wiemy co w tej chwili ma na dupie Lewandowska, a nie znamy prostego wzoru na pole kwadratu (ja pierdolę: dobrze, że nie zapytał o trójkąt!). Zresztą o czym my mówimy – podobno 90% licealistów myśli, że PRL to styl w sztuce europejskiej.
Dziękuję, nie mam więcej pytań.
Kiedyś Artur Rojek pytał w swojej piosence: „Mieć czy być?”. Dziś nie mamy już takich wątpliwości. Posiadanie telefonu za mniej niż 2 średnie krajowe jest wiochą i skazuje nas na towarzyski niebyt. Niestety jakość nijak nie idzie w parze z kosmiczną ceną. Ale spoko, 2 lata może wytrzyma. Potem i tak wychodzi nowy model, który oczywiście musisz mieć, bo przecież ma aparat z matrycą większą o 5 pierdylionów megapikseli. Dzięki temu Twoje samojebki ze Starbucksa będą jeszcze lepsze. Tylko nie zapomnij w tle umieścić laptopa z nadgryzionym jabłkiem – to przynajmniej +10 do zajebistości.
Przedmioty żyją krótko i mają jednorazowy charakter. To samo dotyczy zresztą relacji międzyludzkich. Ale ten temat zostawię już „na kiedy indziej”. Żyjemy szybko i powierzchownie. Otaczamy się niepotrzebnymi rzeczami, markami, logami i gadżetami. Czy kiedyś było lepiej? Ciężko powiedzieć. Na pewno było wolniej. Mieliśmy więcej czasu dla siebie i dla innych, a to chyba wystarczający powód, żeby czasem zatęsknić za przeszłością.
A teraz głos zabierze Wikipedia:
Nostalgia – potocznie, doskwierająca tęsknota za ojczyzną, a także tęsknota za czymś przeszłym, co utrwaliło się w pamięci. Nostalgia jest pojęciem szerokim. Dotyczy wielu dziedzin na pograniczu psychologii, filozofii, kultury i sztuki. Przez blisko kilkaset lat uznawano ją za chorobę psychiczną. Zdolność do jej odczuwania przypisywano wyłącznie wąskim grupom, np. imigrantom.
Dwa ostatnie zdania mnie zmartwiły, bo przez chwilę myślałem, że ktoś chce mnie obrazić. Ale potem ciocia Wiki się rehabilituje:
Ostatnio jednak psycholodzy z Uniwersytety Southampton stwierdzili, że nostalgia oddziałuje na ludzi kojąco i poprawia stan ich zdrowia.
No to teraz, kiedy już wiemy, że nostalgia jest ok, możemy trochę powspominać. Albo inaczej – powiem Wam co mnie wkurwia w teraźniejszości i co powoduje, że mam ochotę cofnąć się w czasie o kilkanaście lat i znowu żuć gumę Turbo i jeść Vibovit prosto z saszetki.
Motoryzacja
I teraz wcale nie o będzie o motocyklach. Bo trzeba przyznać, że w ostatnich latach ich projektanci odwalili kawał dobrej roboty. Każda większa firma ma w swojej ofercie współczesny motocykl nawiązujący wyglądem do klasyków sprzed kilkudziesięciu lat. Nowe cafe racery od Triumpha, Ducati i BMW wyglądają obłędnie!
Ale samochody to już inna historia… Ta nie ma happy endu. Kiedyś projektowało się je na 20 lat użytkowania. Dziś tylko na 5. Po tym czasie auto można wyrzucić i kupić nowe, bo naprawiać się przecież nie opłaca – a przynajmniej tak twierdzi pan Marian z serwisu. Witamy we wspaniałym świecie planowanego postarzania produktu. Mam wrażenie, że wszyscy wokół pieprzą o ekologii, ale jakoś nikt nawet przez chwilę nie zastanowi się nad tym, jaki zrobimy burdel na Ziemi, kiedy trzeba będzie wszystkie te maszyny za kilka lat zezłomować. Osobna sprawa to ich wygląd. To podobno kwestia gustu, a o gustach się nie dyskutuje… Ale pieprzyć to. Przecież wszystkie one wyglądają tak samo. Tak samo źle oczywiście. Mówisz, że nie mam racji? To popatrz jak 50 lat temu wyglądały Citroeny, Mercedesy czy Volvo. Poza tym one mają przejechane po milionie kilometrów i w większości są wciąż na chodzie. Myślisz, że Twój nowy Golf też to potrafi? Nie wydaje mi się.
Ludzie zachłysnęli się technologią. Są od niej w 100% zależni, a bez odpowiedniej apki zgubią się we własnym M2. Sam bardzo lubię nowinki techniczne, ale wydaje mi się, że niektórzy producenci powinni przynajmniej na jakiś czas odstawić marihunaen. Już wyjaśniam o co chodzi.
Kiedyś dźwięk każdego auta powstawał przypadkowo i zależał od tego co jest pod maską. I tak na przykład, żeby cieszyć ucho bulgotem V8 trzeba było kupić np. cacko z dzikim koniem na masce, czyli Mustanga z 5-litrową benzyną. Kiedy klika lat temu Unia Europejska wprowadziła nowe, bardziej restrykcyjne normy hałasu i czystości spalin, samochody zostały wykastrowane z liczby cylindrów, pojemności silnika i brzmienia. Wszystko to w imię ekologii oczywiście.
Ale nie ma tego złego… Dzisiaj pomruk Mustanga zapewni Ci nawet Twoje wysłużone Clio 1.2. Wystarczy zainstalować aplikację do „personalizacji dźwięku silnika”. Po zsynchronizowaniu smartfona z samochodowym systemem audio z głośników usłyszycie brzmienie zarezerwowane do tej pory tylko dla właścicieli Ferrari, Lamborghini czy Chevroleta Camaro. A wszystko to za 1 dolara. Posiadacze Renault mogą czuć się uprzywilejowani, bo ich auta standardowo wyposażone są w system R-Link, który umożliwia dodatkowo emitowanie dźwięku statku kosmicznego. Jedyny problem stanowi fakt, że odgłos wydobywający się z głośników jest słyszany tylko wewnątrz auta. Jeżeli chcesz podzielić się nim z innymi uczestnikami ruchu musisz zainwestować przynajmniej w Audi. Niemcy montują głośnik w wydechu, dzięki czemu nawet diesel brzmi jak benzynowe V8. Producent zaznacza, że ten system jest na tyle dopracowany, że przeciętny kierowca nie zorientuje się, że cokolwiek zostało tu sztucznie zmodyfikowane.
Jak widzicie technologia trafiła pod strzechy ku radości wszelkich domorosłych mechaników i Januszy motoryzacji. Dzisiaj, żeby zadać szyku nie potrzebne są już 2 paski na przodzie maski i spojler wielkości deski snowboardowej. Wystarczy smartfon i odpowiednia apka. I teoretycznie wszystko jest ok, bo laski spod remizy i tak będą piszczały z radości. Tylko czy o to chodzi w motoryzacji?
Filmy
Widzieliście ostatnio jakiś DOBRY film? Bo ja nie bardzo. W kinie byłem prawie 2 lata temu na ostatniej części Jamesa Bonda – Spectre. Traumę mam do tej pory. Ale nawet pomijając ten fakt : nie chodzę, bo po prostu nie ma na co pójść. I wcale nie jest tak, że mam jakoś szczególnie wysublimowany gust i uznaję tylko kino irańskie z poprzedniego dziesięciolecia. Lubię mordobicia, pościgi i poczucie humoru a’ la Sacha Baron Cohen. Nie lubię natomiast kiedy reżyser robi ze mnie debila, co ostatnio zdarza się nader często. Idole z dzieciństwa: Pacino, De Niro, Hopkins, Depp zeszli na psy. Ich gra aktorska jest równie wyzuta z emocji, co drewniana twarz Bena Afflecka czy „Czajnika” Tatuma. Czy w tym całym Hollywoodzie nie ma już dobrych aktorów? No ja nie wiem… To może trzeba zadzwonić do Mroczków: grają tak samo z dupy, a są dużo tańsi. Daję głowę, że darmowy bilet do Stanów szarpaliby jak komornik meblościankę. W XXI wieku najbardziej opłaca się kręcić remake’i. Scenariusz jest zbędny, a ludzie i tak pójdą do kina tylko po to, żeby przekonać się, że pierwowzór był dużo lepszy.
Współczesne kino nie może obejść się bez CGI (ang. Computer-Generated Imagery, czyli obraz generowany komputerowo). Już nie trzeba wychodzić w plener, budować makiet czy szyć kostiumów. Teraz wszystko możesz zrobić na komputerze: zaoszczędzisz czas, a „piniondze” i tak się zarobią. Prawdziwa magia normalnie. Należy przy tym zaznaczyć, że polscy twórcy stawiają na oldschool. Dlatego smok z „Wiedźmina” był gumowy a Hanka Mostowiak umarła po uderzeniu w najprawdziwsze kartony. Problemem jest to, że efektów komputerowych należy używać z umiarem, czego większość filmowców niestety nie potrafi. I po seansie ludzie się zastanawiają dlaczego orkowie mają plastikową skórę, a Legolas na twarzy jest bardziej ponaciągany niż Krzysztof Ibisz?
W kultowej już „Incepcji” Nolana jest taka scena, kiedy bohaterowie walczą w obracającym się korytarzu. Producenci nalegali żeby wykonać ją przy pomocy CGI, co zaoszczędziłoby im mnóstwo czasu (i kasy). Reżyser wolał jednak zbudować olbrzymi stalowy mechanizm, do którego została przymocowana 30-metrowa ruchoma skrzynia napędzana za pomocą 55 niezależnie działających silników. Nolan przyznał później, że mógł użyć komputerów, ale chciał żeby ta scena za 30 lat wyglądała równie dobrze jak dzisiaj – a tego użycie CGI nie gwarantuje. Niestety, taka postawa to obecnie rzadkość. Dominuje myślenie, że jeżeli w filmie nie ma kosmitów, gościa w lateksowym wdzianku i wypchanej botoksem Nicole Kidman, to nie ma co liczyć na kasowy sukces.
Blogi
Najbardziej chyba tęsknie za przeszłością, kiedy czytam blogi podróżnicze. Kiedyś miały jakąś wartość merytoryczną, przesłanie. Ich autorzy pisali z pasji, a nie z chęci zysku. Dziś jesteśmy świadkami upadku dawnych autorytetów. Spory odsetek blogerów dorywczo para się medialną prostytucją i zarabia na postach sponsorowanych. A reklamują (tzn. „testują”) co się da: koszulki termoaktywne, szampony wegańskie, trójwarstwowy papier toaletowy i kremy do wybielania odbytu. Takie Telezakupy Mango 2.0 – tylko już bez Danuty Rinn i Klaudiusza z Big Brothera. Po każdej takiej wartościowej publikacji, do dobrego tonu należy wylizanie się po jajkach w komentarzach. W końcu jesteśmy zajebiści i nam się należy!
Teoretycznie nie ma nic złego we wpisie sponsorowanym, jeżeli jest on odpowiednio oznaczony. Niestety, granica między obiektywizmem a medialnym kurewstwem jest bardzo często przekraczana. Widział ktoś z Was kiedyś, żeby bloger pojechał po reklamowanym/testowanym produkcie? Bo ja nie. Chociaż w sumie, może niech już lepiej tworzą te wpisy sponsorowane, bo jak nikt im nie podpowie o czym pisać to sami muszą szukać tematów. A wtedy wychodzi coś w rodzaju: „Z czym zrobić kanapkę do samolotu?”… No ja pierdolę! Może ze schabowym? I tak oto mam pomysł na kolejnego posta.
Wrodzony obiektywizm każe mi również zaznaczyć, że w pogoni za fejmem blogerki mają trochę łatwiej niż faceci. Przewaga kobiet polega na tym, że nawet kiedy dopadnie je kryzys twórczy, to wystarczy, że pokażą cycki na Instagramie, a na pewno ktoś to zalajkuje. W końcu: #polishgirl #rulez #like4like.
Z drugiej strony prawo rynku mówi, że jak jest popyt to musi być i podaż. W takim razie jak to świadczy o nas – czytelnikach? Czy naprawdę internet zrobił nam z mózgu taką papkę, że łykamy wszystko jak młode pelikany? Bo jeżeli tak rzeczywiście jest to: Houston, mamy qrwa problem!
Epilog
Tęsknię za przeszłością. I wcale nie dlatego, że czuję się stary, tylko dlatego, że kiedyś we wszystkim było więcej smaku, stylu i charakteru.
Tęsknię za czasami, kiedy samochody były ładne i miały więcej chromu niż plastiku.
Tęsknię za czasami, kiedy piwo nie miało smaku moczu renifera.
Tęsknię za czasami, kiedy ludzie potrafili ze sobą rozmawiać bez pomocy emotikonów.
Właśnie o tych minionych czasach przypomniał mi Bike Shed. To właśnie obecność na tej imprezie uzmysłowiła mi, że chce napisać posta, którego teraz czytacie. Mam nadzieję, że zarówno tekst jak i foty przypadną Wam do gustu. Żeby docenić piękno tych maszyn, naprawdę nie trzeba być wielkim znawcą motoryzacji. Zdjęcia potraktujcie jako antidotum na bezpłciowe czasy, w których przyszło nam żyć.
I znowu miał być krótki post, a wyszedł tekst dłuższy niż wywiad rzeka z Bartoszewskim. Dzięki, że wytrwaliście do końca. I sorry, że tym razem nie było o podróżach.
Żebyśmy mieli jasność: pisząc o prostytucji w blogosferze nie robię tego z zazdrości o to, że im zaproponowali, a mnie nie. Mam to szczęście, że w mojej pracy płacą mi wystarczającą dużo, żebym nie musiał dorabiać „na ulicy”.
I jeszcze jedno: nie mam nic przeciwko prostytutkom. Każdy robi to co lubi (lub to co musi). Chodzi tylko o to, żeby w tym popieprzonym świecie, ogłupionym poprawnością polityczną, mieć czasem odwagę nazwać rzeczy po imieniu.
ps. Chyba dłużej niż pisanie tego posta, zajęło mi rozkminianie jaką nutę zapuścić Wam w tle. Chciałem wybrać coś, co wpisze się w retro klimat i znalazłem Nathaniela – mam nadzieję, że pasuje.
Enjoy!

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017

Bike Shed London 2017
2 komentarze
Nostalgia… Dzisiaj spałam w pokoju, w ktorym stała stara błyszcząca szafa, taka jaką można było znaleźć w Polsce za PRL-u. Ani to ładne wizualnie, ani luksusowe, ale ile dobrych ciepłych wspomnień zmieściłoby się w takiej szafie! Pozdrawiam z Gruzji!
Mnie z PRL-em kojarzą się tylko meblościanki. I choć budzą ciepłe wspomnienia, to nie powiem, że chciałbym mieć coś takiego w mieszkaniu teraz ;) Mam nadzieję, że Gruzja Was nie rozczarowała tak jak mnie.
Pozdrawiam z UK!