„Artysta tworzy rzeczy piękne. Celem sztuki jest ukazać sztukę i skryć artystę.”
Oscar Wilde, „Portret Doriana Graya”
Wstęp, czyli o piratach, religii i LGBT
Ciężko pisać o pięknie, kiedy jest się otoczonym drutem kolczastym. Wiem, że brzmi to równie banalnie jak cytat Paulo Coelho, ale uwierzcie mi, że w 100% oddaje to co właśnie czuję. Po raz trzeci w życiu mam wątpliwą przyjemność oglądania wybrzeża Nigerii. Jeżeli czytaliście ten post to domyślacie się, że nie jest to wyjazd turystyczny, a ma związek z charakterem mojej pracy. Znowu jest zagrożenie atakiem piratów. Znowu cały statek okalają zwoje drutu kolczastego. I znowu mamy ochronę miejscowych żołnierzy. Ale tym razem jest też bonus: na statku jest tzw. Security Advisor, czyli Doradca ds. Bezpieczeństwa. Uroczy człowiek – no i potrafi podnieść na duchu. Już na pierwszym meetingu poinformował nas, żeby w razie ewentualnego porwania zachować zimną krew i nie wpadać w panikę, bo 90% zakładników udaje się odzyskać już po 5-6 dniach. A poza tym obozy, w których są przetrzymywani zapewniają całkiem godziwe warunki. Muszę przyznać, że wzbogacony o tą wiedzę czuję się naprawdę bezpiecznie…
Tyle jeśli chodzi o zarys mojej obecnej sytuacji. Ale jest jeszcze jedna rzecz, z której czuję się w obowiązku wytłumaczyć. W tytule jest coś o Bogu, a zaraz pod nim cytat z „Portretu Doriana Graya” – powieści Oscara Wilde’a, którą Watykan uznał za „pełną zgnilizny moralnej i duchowej”. Sami przyznacie, że to dość ryzykowne połączenie. Jednakże w ostatnich latach Kościół dokonał rehabilitacji pisarza, który podobno u schyłku swojego życia przeszedł na katolicyzm. Nie zmienia to jednak faktu, że przez środowiska LGBT nadal uważany jest za pierwszego męczennika ruchu gejowskiego. Wilde to bez wątpienia postać kontrowersyjna, ale po jego cytatach widać, że gość był nieprzeciętnie inteligentny – czego o Coelho powiedzieć się nie da.
A teraz przejdźmy do ikon.
Muzea: Polska vs reszta świata
Nie pamiętam już, czemu właściwie zainteresowałem się tematem ikon. W Anglii żadnych oficjalnie dostępnych zbiorów znaleźć nie sposób. Żeby trafić na coś ciekawego trzeba spojrzeć na mapę nieco szerzej, albowiem dwa najbardziej znane muzea ikon na naszym globie znajdują się w znacznej odległości od Wysp Brytyjskich. Pierwsze jest w Moskwie, drugie w Clinton, w stanie Massachusetts w USA. Dość daleko jak na weekendowy wypad – nie sądzicie? Sprawdzam Polskę. Wiecie w ilu placówkach muzealnych w naszym kraju znajdują się ekspozycje poświęcone ikonom? Nie zgadliście! Ja naliczyłem 17, choć nie zdziwiłbym się, gdyby okazało się, że jest ich więcej. Wymienię alfabetycznie: Biała Podlaska, Cieszyn, Gdańsk, Gorzów Wielkopolski, Katowice, Konin, Kraków, Lubaczów, Lublin, Łańcut, Nowy Sącz, Przemyśl, Siedlce, Szamotuły, Szczecin, Warszawa, Zielona Góra.
Ale jest jeszcze jedno miejsce – i uwierzcie mi, że na tle powyższych wypada naprawdę wyjątkowo. Mowa o Supraślu.
Kiedy zacząłem czytać o tym miejscu, w głowie błąkała mi się jedna myśl: „Jak to do cholery możliwe, że wcześniej o nim nie słyszałem?!”
Co sprawia, że Muzeum Ikon w Supraślu jest wyjątkowe? Po pierwsze: lokalizacja – obiekt powstał na terenie prawosławnego monasteru, który ma ponad pięćsetletnią tradycję. Po drugie: scenografia, dzięki której poznajemy historię ikony: zaczynamy od rzymskich katakumb, a kończymy we wnętrzu podlaskiej chaty z domowym ołtarzem. Po trzecie: niesamowita gra światła, która towarzyszy wystawie. Po czwarte: liczby – w zbiorach muzeum znajduje się ponad 1200 ikon – choć wystawiane jest „tylko” niecałe 400. Dodajcie do tego płynącą z głośników muzykę cerkiewną i macie przepis na sukces. To nawet nie jest poziom europejski. To jest światowa czołówka!
Mam na dysku kilkanaście gigabajtow obrobionych zdjęć, których na tym blogu pewnie nigdy nie wykorzystam. Są dobre, ale w parze z nimi nie idzie żadna ciekawa historia. Niby mógłbym stworzyć coś na siłę i wkleić tekst z Wikipedii, ale coś takiego zupełnie mnie nie kręci. Piszę o tym, bo obawiałem się, że z Supraślem będzie podobnie – że nie będzie o czym pisać. A zdjęcia, choćby nie wiem jak dobre były, to same się nie obronią.
Na szczęście okazało się, że jest coś intrygującego w genezie powstania tego muzeum, coś dzięki czemu post o ikonach wcale nie musi być nudny. Ale zanim przejdziemy do tego co najciekawsze, zaaplikuję Wam niezbędną dawkę teorii. Obiecuję, że nie będzie bolało…
Ikony: teoria
„Słowo »ikona« pochodzi z języka greckiego – eikón – i oznacza obraz, podobieństwo, wizerunek. W tradycji Kościoła Wschodniego ikona jest wyobrażeniem, które przedstawia wiernym miejsce obecności Boga i nośnik Jego łaski. Ikona posiada wielkie bogactwo duchowe. Ukazuje w całej pełni uczestnictwo człowieka w życiu Bożym poprzez świętość, gdyż przedstawia osobę, która tę świętość osiągnęła. Dlatego życie malarza ikon wymaga od niego modlitwy postu i umartwienia. Ikona nie jest malowana, lecz pisana modlitwą i błogosławieństwem Ducha Świętego…”
„Szkic teologiczny o ikonie”, ks. L. Szumowski
Ikony od zawsze odgrywały wyjątkową rolę we wschodnim chrześcijaństwie. Najstarsze pochodzą z Egiptu, z klasztoru Św. Katarzyny na Synaju, choć chrześcijanie wierzą, że pierwsza ikona Chrystusa powstała jeszcze za Jego życia. Sztuka pisania ikon rozwinęła się w Bizancjum, a po jego upadku była kontynuowana na Rusi i na Bałkanach. Szczyt jej rozwoju przypada na XV i XVI w.
Dziś zakup akcesoriów niezbędnych do tworzenia ikon to kwestia kilku kliknięć w klawiaturę komputera, ale niegdyś proces ten był nieco bardziej skomplikowany. Wymagał przy tym od artysty nieprzebranych pokładów cierpliwości. Zanim na dobre przystąpił on do pracy musiał przygotować podobrazie – deskę, na której ma powstać ikona. A właściwie było to kilka desek, bo szerokość jednej nie mogła przekraczać 10 cm – Należało je pozostawić pod gołym niebem przez przynajmniej 2 lata – w tym czasie powinny wielokrotnie nasiąknąć wilgocią, wysychać i zamarzać. Zabieg ten gwarantował, że w przyszłości będą one odporne na zniekształcenia spowodowane zmianami temperatur. Następnie osuszone deski klejono i przycinano do żądanych wymiarów. Aby uniknąć pęknięć należało je od spodu wzmocnić szpongami – drewnianymi spojeniami poprzecznymi. Na tak usztywnioną powierzchnię nanoszono dwie warstwy rozgrzanego kleju zwierzęcego i nakładano białe płótno. Kolejnym etapem prac było gruntowanie, polegającego na położeniu 12 warstw podkładu kredowego. Teraz zostało już tylko szlifowanie i można było przystępować do kreślenia konturów postaci. Używano przy tym wyłącznie barwników naturalnych zmieszanych z winem, wodą i żółtkiem jaja kurzego. Napisy wykonywano w języku greckim lub cerkiewno-słowiańskim, a ukończoną ikonę zabezpieczano warstwą ochronną przygotowaną na bazie oleju lnianego z dodatkiem żywic i soli mineralnych.
Uff… Naprawdę starałem się przedstawić ten proces w sposób jak najbardziej klarowny, ale widzę, że ostatecznie wyszło z tego coś równie lekkiego w odbiorze jak instrukcja obsługi Windowsa 95. Sorry! No to teraz coś na rozładowanie atmosfery. Myślicie, że do pisania ikony mógł zabrać się każdy, kto miał 2 lata wolnego czasu? Otóż nie! Selekcja była dosyć ostra. Oto zalecenia Soboru Stu Rozdziałów obradującego w Moskwie w XVI w. dotyczące twórców ikon:
„Ikonograf powinien być pokorny i łagodny, pobożny, a nie wielomówny, nie skory do śmiechu, nie swarliwy, nie zawistny, ani też pijak, nie zabójca, ale winien chronić czystość duchową i cielesną troszcząc się o swoje zbawienie”.
Jeżeli chciałbym, żeby cokolwiek z tego posta utkwiło Wam w pamięci, to byłoby to kilka poniższych zdań:
Ikony przedstawiają treści teologiczne zawarte w „Piśmie Świętym”. Dla wyznawców Kościoła wschodniego są one czymś znacznie więcej niż „obrazami” czy „dekoracją świątyń” – są barwną, wizualną teologią. Dlatego właśnie mówimy, że ikony nie są malowane, lecz pisane – tak jak zostało napisane „Pismo Święte”. Człowiek, które je „czyta” przybliża się do Boga, dlatego ikony często nazywane są „oknami do Boga”.
A teraz czas już przejść na Ciemną Stronę Mocy, bo zrobiło się trochę za grzecznie – nawet jak na post z „Bogiem” w tytule.
Lata 90-te: Przemytnicy vs celnicy
Komuniści wierzyli, że religia jest największym wrogiem tego najbardziej doskonałego ze wszystkich ustroju – dlatego też mordowali duchownych, burzyli cerkwie, a kościoły zamieniali w chlewnie. Wszystkie symbole religijne miały być starte z powierzchni ziemi i zastąpione sierpem i młotem. Taki właśnie los czekał dziesiątki tysięcy ikon na terenach byłego Związku Radzieckiego. Na szczęście część z nich udało się uratować i w latach 70-tych pojedyncze sztuki zaczęły trafiać do prywatnych kolekcji europejskich. Przełomowym momentem okazała się olimpiada w Moskwie w 1980 r., kiedy to zarówno polscy sportowcy jak i kibice masowo kupowali ikony na tamtejszych bazarach, by po powrocie obdarować nimi swoją rodzinę i przyjaciół.
Przemyt na masową skalę rozpoczął się jednak dopiero po rozpadzie sowieckiego imperium. Otwarto granice, a lawina zabytków sztuki cerkiewnej ruszyła na Zachód. Punkt kulminacyjny tego zjawiska przypadł na drugą połowę lat 90-tych, kiedy to na każdym większym polskim bazarze można było kupić ikony pochodzące z XVII czy XVIII w. Ich cena wahała się przeważnie od 100 do 500 marek niemieckich – w tamtych czasach była to kwota dość pokaźna, ale już na naszych zachodnich sąsiadach nie robiła większego wrażenia.
Przemytem do krajów Europy Zachodniej zajmowały się zorganizowane grupy przestępcze. Tylko w województwie podlaskim funkcjonowało ich co najmniej kilka. Te najbardziej profesjonalne dysponowały m.in. taśmami VHS (lata 90-te rulez!), na których zarejestrowane były wnętrza największych rosyjskich muzeów. Taśmy te służyły jako katalogi, na podstawie których bogaci kolekcjonerzy z Zachodu zamawiali konkretne dzieła. Szacuje się, że każdego roku do ich rąk trafiało kilkadziesiąt tysięcy ikon, krzyży, obrazów, naczyń liturgicznych i starodruków pochodzących z prawosławnych cerkwi. Tymczasem celnicy udaremniali przemyt zaledwie 1200 – 1500 ikon rocznie, a więc jedynie kilku procent tego, co przechodziło przez polską granicę. Nie dość, że wykrywalność była znikoma, to zatrzymywane dzieła sztuki bardzo często były mocno zniszczone. Przemytnikom bowiem zależało głównie na ilości przewiezionych eksponatów, nie zaś na jakości – dlatego ich metody, choć oryginalne, były raczej dość prymitywne. Generalnie wykorzystywano wszystko, co na własnych kołach było w stanie przejechać przez granicę. Jako że duże pojazdy dawały znacznie większe możliwości „personalizacji”, to najchętniej do przemytu wykorzystywano ciężarówki i autokary. Nie oznacza to bynajmniej, że innymi środkami transportu gardzono. Pociągi i auta osobowe również cieszyły się sporym wzięciem. Szmuglowane przedmioty najczęściej ukrywano w zbiornikach na paliwo, tunelach wentylacyjnych, filtrach powietrza i w podwójnych sufitach.
Całkiem nieźle miał się również przemyt „detaliczny”, w którym wykorzystywano tzw. „szerpów”, którzy na co dzień przenosili przez granicę wódkę i papierosy, a od święta zawinięte w gazety przedmioty kultu religijnego.
Były też metody bardziej wyrafinowane, których nie powstydziliby się bossowie włoskiej Camorry. Wpadlibyście np. na coś takiego: zabytkowe ikony umieszcza się pośród produkowanych seryjnie kopii, które oczywiście można legalnie wwozić do Polski? Jeżeli celnik nie jest historykiem sztuki (co jest raczej dość mało prawdopodobne), to szanse wykrycia takiego przestępstwa, bez uciekania się do specjalistycznej ekspertyzy, są praktycznie zerowe.
Jednak najcenniejsze obiekty – te kradzione na zamówienie, najczęściej przemycane były przez zieloną granicę lub przez przejścia obstawione przez „swoich” celników (lata 90-te rulez!).
Z granicy do muzeum, czyli długa droga ikony
A teraz uważajcie. Wiecie jaki los czekał ikony zarekwirowane przez celników?
Zwykle musiały one kilka lat „odczekać” w magazynach Izby Celnej. Jeżeli po tym czasie nie znalazł się prawowity właściciel – a tak działo się w 99% przypadków, sąd orzekał ich przepadek na rzecz Skarbu Państwa. Zgodnie z polskim prawem, ikony, wobec których sąd wydał prawomocne orzeczenie mogą trafić tylko i wyłącznie do państwowych muzeów, będących pod opieką ministerstwa kultury.
Jednym z takich depozytariuszy ikon zatrzymywanych na granicy państwa polskiego jest właśnie Muzeum Ikon w Supraślu, którego 70% całej kolekcji zostało podarowane przez Białostocki Urząd Celny.
I to jest creme de la creme całej tej historii – największe polskie kolekcje muzealne powstały dzięki celnikom! Wiedzieliście o tym? Bo ja nie miałem pojęcia – ale właśnie ta informacja była dla mnie bodźcem do napisania tego posta. Zdaję sobie sprawę, że nie należy on do tych najlżejszych, ale mam nadzieję, że ktoś oprócz mnie jednak dotrwał do końca…
ps. Ikony są częścią polskiej historii. Nie wszyscy wiedzą, że najbardziej rozpoznawalny symbol chrześcijaństwa w naszym kraju – Obraz Matki Boskiej Częstochowskiej jest ikoną bizantyjską. Po II Wojnie Światowej w Polsce południowo-wschodniej istniało kilkaset cerkwi. Według różnych szacunków znajdowało się w nich około 15 000 ikon. Większość z nich nie przetrwała do naszych czasów.
8 komentarzy
Wow, jakie to fascynujące! Historia ikon, sposób ich powstawania, przemyt… po przeczytaniu zupełnie inaczej ogląda się zdjęcia ikon. Zastanawiam się, dlaczego nigdy nie byłam w tym muzeum, ani nawet nie wiedziałam o jego istnieniu, chociaż w okolicach byłam wiele razy.
Trzymaj się dzielnie tam i nie daj się porwać. Swoją drogą, to też fascynująca historia ;-).
Pozdrawiam.
Między innymi właśnie dlatego bardzo chciałem napisać tego posta: nikt kogo pytałem nie słyszał o tym muzeum, a przecież to miejsce jest niesamowite. No i cała ta otoczka z przemytem dodaje mu kolorytu. Ja sam dowiedziałem się o Supraślu całkiem niedawno, i było mi trochę wstyd, że jestem takim ignorantem…
ps. A co do Nigerii, to kiedyś pewnie coś się pojawi na blogu. Póki co obserwuję i zbieram historie.
Dzięki za komentarz i pozdrawiam serdecznie!!!
Przeczytałem na jednym wdechu. Świetny, po prostu świetny. Dzięki.
Dzięki wielkie Darek! Czasem jestem trochę próżny i właśnie takiej motywacji mi wtedy potrzeba ;)
Pozdrawiam z Zatoki Gwinejskiej!
Teraz rozumiem dlaczego ikony tak na mnie działają, Twoje zdjęcia oddają całą ich moc i niezwykłość. Fantastycznie je sfotografowałeś. Nie miałam pojęcia o muzeum w Supraślu, ale sobie dobrze zapamiętam. Pierwszy raz widziałam ikony w Grecji, obserwowałam jak ludzie z szacunkiem je całują w cerkwi. Nie cenisz za bardzo Coelho, kiedyś przeczytałam kilka książek, zanim jego cytaty starły się w użyciu. Chyba wtedy był mi potrzebny, nieważne jakimi słowami trafia do ludzi przesłanie mocy:)
Trzymaj się Paweł, mam nadzieję, że nic złego się nie stanie. Bardzo lubię czytać Twoje historie z wyjazdów, pozdrawiam i trzymam kciuki za szczęśliwy powrót:)
Dzięki wielkie za komentarz i za słowa otuchy!
Co do Supraśla: polecam jak najbardziej – chociaż Tobie to chyba bliżej do tego muzeum ikon w USA ;)
Co do Coelho: nie no, sorry ale nie – ten gość zupełnie do mnie nie trafia. Być może kiedyś rzeczywiście brzmiał odkrywczo i oryginalnie, ale wydaje mi się, że w czasach, gdy co druga osoba jest „coachem” lub domorosłym psychologiem jest tych „coelhizmów” po prostu trochę za dużo.
Pozdrawiam serdecznie, a jak będziesz w Polsce, to koniecznie pamiętaj o Supraślu!
Zapomniał Pan o Muzeum Ikon w Sanoku, a to jedno z piękniejszych muzeów z kolekcją ikon od XV-XIX w., w Polsce i w Europie!!! Zapraszam!
Dzięki za komentarz! Chętnie odwiedzę to miejsce jak tylko „po-covidowa” rzeczywistość pozwoli.
Pozdrawiam!