„Obyś żył w ciekawych czasach.”
przysłowie chińskie
Wstęp
Przeważnie jak zaczynam posta, to dokładnie wiem o czym on będzie. Tym razem jest inaczej. Dziś bowiem zanosi się na luźny potok myśli i szczerze mówiąc, nie mam pojęcia dokąd nas to wszystko zaprowadzi. Wydarzenia o których piszę miały miejsce na przestrzeni kilku lat, ale nie będę przedstawiał ich w porządku chronologicznym, bo nie o daty tutaj chodzi.
Mieliście kiedyś tak, że byliście gdzieś, gdzie po jakimś czasie dochodziło do zamachu, porwania, albo innego gówna, o którym informowały wszystkie stacje na czerwonym pasku u dołu ekranu?
Ja tak miałem już kilka razy. Zawsze w krajach, które były na „czarnej liście” polskiego Ministerstwo Spraw Zagranicznych – teraz przynajmniej wiem, że piszą prawdę. I za każdym razem przy takich okazjach gdzieś z tyłu głowy pojawiało mi się pytanie: “Kurwa stary… A gdybyś był tam tydzień/miesiąc/rok wcześniej?”
Nie – ten post wcale nie będzie o wszechświatach równoleglych i alternatywnych wersjach historii. No to o czym? W sumie to głównie o tym, jak popieprzony jest świat w którym żyjemy.
Gotowi? No to jedziemy. Na początek do Afryki Zachodniej.
Aaa… I jeszcze jedna rzecz, zanim się rozkręcę na dobre: to jeden z tych postów, w których nie można się obejść (no dobra: ja nie mógłbym się obejść) bez rzucania mięsem. Jeżeli masz coś przeciwko temu, to lepiej skończ czytać już teraz. Dzięki.
21 listopada 2019, Nigeria, Zatoka Gwinejska
Życie na morzu czasem potrafi być nudne. Kiedy pogoda jest do dupy a statek jest na standby’u, to highlightem nocnej zmiany jest liczenie flar – płomieni nad platformami wiertniczymi. Tak wiem, że to raczej mało ambitne zajęcie…
Tego dnia byłem sam na pokładzie. Spojrzałem na zegarek, była 4 nad ranem. Minęły dokładnie 24 godziny odkąd piraci zaatakowali statek Pacific Warden nieopodal wyspy Bioko należącej do Gwinei Równikowej. Z 15 członków załogi 7 zostało uprowadzonych.
Normalnie tego typu informacje nie robią na mnie wrażenia. To jest Nigeria. Shit happens. Ale tym razem byłem naprawdę o-be-sra-ny. W chwili ataku Pacific Warden znajdował się w odległości 20 mil morskich od nas. Skiff – szybka łódź motorowa używana przez piratów, jest w stanie pokonac ten dystans w mniej niż 40 minut. W tym czasie nasz statek nawet nie zdążyłby podnieśc kotwicy.
Stoję na pokładzie. Liczę flary. A w głowie kołacze mi się tylko jedna myśl. No dobra – dwie.
Pierwsza: “Co ja tu w ogóle kurwa robię?”
Druga: “Czy aby na pewno zdążę stąd dobiec do Cytadeli?”
“Cytadela” – specjalnie przygotowane i zabezpieczone pomieszczenie na statku, w którym załoga może schronić się w razie ataku piratów. Najczęściej zlokalizowana jest za maszynownią – tam bowiem dużo trudniej jest się dostać niż na wyższe pokłady. Znajdziecie tam zapasy wody i konserw wystarczające na przeżycie 3-4 dni w izolacji, a jeżeli statek spróbują odbić komandosi, to możecie być pewni, że w razie wymiany ognia nic Wam sie nie stanie.
Zaraz… Jacy kurwa komandosi?! Jeżeli wśród załogi nie znajduje się obywatel amerykański – a w 99,99% przypadków się nie znajduje, to równie dobrze możecie czekać na przybycie Wonder Woman i Avangersów.
30 grudnia 2019, Nigeria, Zatoka Gwinejska
Tego dnia w Zatoce Gwinejskiej doszło do ostatniej napaści morskiej Anno Domini 2019. Masowiec Drogba został zaatakowany u wybrzeży Nigerii, nieopodal Bonny Island. Załoga schroniła się w “Cytadeli”. Rozpoczęła się wymiana ognia pomiędzy piratami, a żołnierzami ochraniającymi statek. Na szczęście tego dnia nikt nie ucierpiał. Będąc precyzyjnym powinienem dodać, że nie ucierpiał nikt na tym statku. W tym samym czasie piraci zaatakowali bowiem jeszcze dwie inne jednostki w Zatoce Gwinejskiej: Vinalines Mighty i Happy Lady. W pierwszym przypadku obyło się bez ofiar. Niestety mniej szczęścia miała Happy Lady, z której uprowadzono 8 członków załogi.
Zatoka Gwinejska rozbiła bank i w rankingu najbardziej niebezpiecznych akwenów morskich na świecie wyprzedziła Zatokę Adeńską. Nigeria zdetronizowała Somalię i odebrała jej niechlubny tytuł światowego epicentrum piractwa.
Polskie media o Nigerii nie mówią prawie nic – no chyba, że dojdzie do porwania polskich marynarzy. Ostatni raz taka sytuacja miała miejsce w październiku 2018 r., kiedy to uprowadzono 11 członków załogi – w tym 8 polaków ze statku Pomerania Sky. Po 2 miesiącach wszyscy bezpiecznie wrócili do domu.
Na stronach polskiego MSZ-u znajdziemy dość lakoniczną notatkę odnośnie bezpieczeństwa w Nigerii:
“Ministerstwo Spraw Zagranicznych odradza pobyt na statkach w Zatoce Gwinejskiej u wybrzeży Nigerii, na wschód od Lagos. Porwania są powszechne na południu kraju. Operować tam mogą zarówno pospolici przestępcy, jak i – w przypadku Delty Nigru –uzbrojone grupy, zdolne atakować instalacje naftowe oraz statki w dużej odległości od brzegu. W latach 2013-2016 dochodziło do porwań polskich marynarzy u wybrzeży Nigerii. Członkowie załóg statków, którzy padają ofiarą porwań są narażeni na długotrwały pobyt w niewoli…”
A teraz aktualizacja do wersji ’19:
W roku 2019 r. Międzynarodowe Biuro Morskie odnotowało na świecie 162 incydenty o charakterze pirackim. 121 z nich miało miejsce w Zatoce Gwinejskiej, a 54 z nich rozegrały się na wodach terytorialnych Nigerii. 4 statki zostały porwane, 11 ostrzelano z broni maszynowej. Porwano 89 osób, a wysokość okupu wahała się między 18000 a 500000 USD.
I nawet nie wyglądałoby to jakoś bardzo tragicznie, gdyby nie fakt, że w rzeczywistości liczby te są znacznie wyższe… Szacuje się, że 70% incydentów związanych z piractwem nie jest zgłaszana odpowiednim służbom. W znakomitej większości przypadków bardziej opłacalne jest załatwienie sprawy po cichu – a jak wiadomo: gdy pieniądzę mówią, prawda milczy…
W ciągu ostatnich 3 lat aż 3 razy miałem wątpliwą przyjemność odwiedzić Nigerię. Łącznie spędziłem w tym kraju 140 dni swojego życia. Tylko w czasie mojego ostatniego pobytu piraci w Zatoce Gwinejskiej zaatakowali 5 statków i porwali 20 ludzi. Z roku na rok sytuacja robi się coraz bardziej niebezpieczna.
Normalną praktyką jest, że przed rozpoczęciem każdego projektu odbywa się tzw. Safety Meeting. Normalną praktyką jest też to, że każdy ma na niego trochę wyjebane. Tym razem było jednak inaczej. Dave – nasz nowy doradca ds. bezpieczeństwa, kiedyś był komandosem, więc raczej wiedział o czym mówi:
“7 krótkich sygnałów, 1 długi i komenda: »Lockdown – Lockdown – Lockdown« to nie jest to, co chcecie usłyszeć będąc na statku w Nigerii. Alarm ten oznacza bezpośrednie zagrożenie atakiem piratów. Wytyczne są proste: zostawcie wszystko i biegnijcie schodami w dół do maszynowni. Tuż za nią znajduje się »Cytadela«. Tam będziecie bezpieczni. Niczego ze sobą nie zabierajcie – w razie ataku każda sekunda jest cenna, a pakowanie zabiera czas. Musicie odliczyć się wszyscy. Jeżeli złapią choćby jednego z Was i przystawia mu pistolet do głowy, to cała reszta i tak będzie musiała się poddać. No chyba że chcecie mieć życie kolegi na sumieniu. Tylko nie panikujcie – to najgłupsza rzecz jaką możecie zrobić.
Jeżeli z jakiegoś powodu nie zdążycie dobiec do »Cytadeli«, to pamiętajcie: piraci nie są tu po to, żeby Was zabic. Żywi jesteście dla nich znacznie cenniejsi, bo dostaną za Was okup. Firma jest ubezpieczona na taką ewentualność. Dlatego nie zgrywajcie bohaterów i nie drażnijcie napastników, tylko spokojnie wykonujcie ich polecenia. W najgorszym wypadku spędzicie kilka tygodni zamknięci w baraku gdzieś w Delcie Nigru. Ale przynajmniej żywi wrócicie do domu…”
30 października 2017, Egipt, półwysep Synaj
Wiedzieliście, że Jordania nie ma granicy lądowej z Egiptem?! Kurwa… Ja nie wiedziałem! Dowiedziałem się już w Jordanii, tuż pod granicą izraelską, kiedy próbowałem kupić bilet na nieistniejący autobus. A nie istniał, bo coś takiego jak granica jordańsko-izraelska również nie istnieje… W sumie logiczne. Niby można skorzystać z tzw. połączenia mieszanego: wziąć ze 3 taksówki, ze 2 shuttle busy i muła (no dobra: muła akurat nie było) – ale i to nie daje Ci gwarancji, że ostatecznie nie wylądujesz w środku nocy na pustyni, czekając na coś co łaskawie zabierze Cię do najbliższej zamieszkałej osady na Synaju. Najgorsze w tym rozwiązaniu było jednak to, że trzeba było tą pieprzoną granicę przekroczyć 2 razy: najpierw jordańsko-izraelską, a potem izraelsko-egipską. A ostatnią rzeczą, o której marzyłem na tym wyjeździe było tłumaczenie się izraelskiemu celnikowi z kazdej arabskiej pieczątki w moim paszporcie. Przecież to by ze 3 dni zajęło…
Na szczęście okazało się, że istnieje rozwiązanie alternatywne: prom z jordańskiej Aqaby do egipskiej Nuweiby. W taki oto sposób w końcu udało nam się stanąć na egipskiej ziemi. So far so good!
Pominę tu wątek, jak przypadkiem obraziłem egipskiego pogranicznika i jak z tego powodu pierwszą noc w kraju faraonów zmuszeni byliśmy przespać na chodniku w dość znacznej odległości od termianlu promowego.
“Bus problem” – to było pierwsze zdanie jakie usłyszałem od zarządcy dworcowego, który rezydował w drewnianej budzie wielkości toi-toja, szumnie nazywanej przez miejscowych “Bus Station”. Jeszcze większym problemem niż “Bus problem” było to, że następny autobus planują podstawić dopiero za 24 godziny! Nie wiem czy wiecie, ale egipskie 24 godziny ≠ europejskie 24 godziny, a ja nie chciałem zostać na tym zadupiu ani minuty dłużej.
Jedyną opcją było dostanie się z buta do autostrady i łapanie stopa do Sharm el Sheikh. To co prawda tylko 170 km, ale podróż zajmuje całe wieki, bo po drodze mijasz pierdylion checkpointów. Potem zostaje już tylko 10-godzinna podróż autobusem do Kairu i pierwsza część podróży dobiegnie końca.
Samo łapanie stopa na Synaju zajęło nam ponad 3 godziny. Patrząc z perspektywy czasu była to jedna z najgłupszych, najniebezpieczniejszych i najmniej przemyślanych rzeczy jakie w życiu zrobiłem. Poziomem głupoty dorównuje jej tylko zjedzenie ciastka nafaszerowanego psychotropami w New Delhi – ale o tym opowiem innym razem.
A poniższy akapit pomoże Wam zrozumieć o co właściwie chodzi z tym Synajem?
24 listopada 2017, Egipt, półwysep Synaj
24 listopada 2017 r. terroryści zdetonowali ładunek wybuchowy przed meczetem w miejscowości Bir al-Abd na Synaju. Następnie grupa 30 napastników otworzyła ogień do ludzi uciekających z budynku. Atakowano równiez karetki, które przyjechały na miejsce. W sumie smierć poniosło 311 osób, a 130 zostało rannych. Był to najbardziej krwawy zamach w historii Egiptu. Stała za nim organizacja terrorystyczna Wilajat Sinai – lojalna wobec Państwa Islamskiego (IS). Dwa lata wcześniej ci sami ludzie wysadzili w Sharm el Sheikh rosyjski samolot lecący do Sankt Petersburga z 224 osobami na pokładzie.
Sytuacja na półwyspie Synaj pogorszyła się dramatycznie w 2013 r., kiedy to obalono prezydenta Mohammeda Mursiego, wywodzącego się z Bractwa Muzułmańskiego. Od tej pory każdego roku w zamachach terrorystycznych ginie tam od kilkudziesięciu do kilkuset osób. Obiektami ataku dżihadystów są głównie policjanci, żołnierze i chrześcijanie koptyjscy.
A oto co na temat sytuacji w Egipcie mówi polski MSZ:
„W Egipcie występuje wysokie zagrożenie terroryzmem. Ostrożność należy zachować w szczególności w miejscach najbardziej narażonych na ataki (np. obiekty kultu religijnego, atrakcje turystyczne i budynki rządowe). Nie można wykluczyć ataków także na lotniska (w tym samoloty) oraz autobusy przewożące turystów. W całym kraju obowiązuje stan wyjątkowy. Należy się spodziewać wzmocnionych kontroli na ulicach oraz przy wejściach do kościołów i budynków użyteczności publicznej. Władze mogą dokonywać aresztowań pod zarzutem zagrożenia bezpieczeństwa państwa…”
Jestem daleki od odradzania komukolwiek podróży do Egiptu. Od tego jest zresztą wspomiany wcześniej MSZ, który robi to dużo bardziej profesjonalnie niż ja:
„Ministerstwo Spraw Zagranicznych odradza wszelkie podróże:
- na Półwysep Synaj
- na Pustynię Zachodnią (o której już kiedyś pisałem tutaj)
- w południowo-wschodniego rejonu przy granicy z Sudanem”
Żyjemy w czasach, w których do ataku terrorystycznego może dojść praktycznie w każdym większym europejskim mieście. Nie ważne czy jest to Paryż, Berlin, Londyn czy Manchester – nigdzie nie można czuć się w 100% bezpiecznie.
Jednak Egipt gra w zupełnie innej lidze. Media zagraniczne nie informują o zamachu w tym kraju, jeżeli w jego wyniku nie zginie przynajmniej kilkanaście osób. Dlatego my Europejczycy, nie mamy bladego pojęcia o skali tego zjawiska.
Tylko w 2017 r. dżihadyści z Państwa Islamskiego przeprowdzili w Egipcie 118 zamachów terrorystycznych. Łącznie zginęło w nich ponad 1200 osób.
118 zamachów… O ilu z nich słyszeliście?
6 czerwca 2016, Stambuł, Turcja
Stambuł to niesamowite miasto. Kocham je nawet bardziej niż moją nową lustrzankę Nikona. Mógłbym tam mieszkać, żywić się wyłącznie baraniną z grilla i godzinami gapić się na statki na Bosforze. Serio. No i chyba nigdy nie pojmę, jak można będąc w Turcji nawet nie zahaczyć o tą metropolię? C’mon guys!!! Turcja bez Stambułu jest jak Orlen bez hot doga… Jak pizza hawajska bez ananasa… Nie byłeś w Stambule? “You know nothing, Jon Snow!”
Ok – mniejsza o to, bo odchodzimy od tematu. W Stambule spędziliśmy wtedy zaledwie kilka dni – trochę nam się śpieszyło, gdyż głównym celem naszej podróży był Iran. Zatrzymaliśmy się w hostelu nieopodal Krytego Bazaru. Był to obiekt dość niepozorny, raczej typowy mistrz trzeciego wrażenia. Dałbym mu tak max. z 1.5 gwiazdki w skali europejskiej i ze 3 w bliskowschodniej. Jedną za brak karaluchów, drugą za pościel bez świerzba i trzecią za nielimitowaną ilość falafeli na śniadanie. Co do Krytego Bazaru, to nie powiem żebym darzył go jakąś szczególną sympatią. To miejsce odwiedza dziennie ponad 400 tysięcy osób – to już nawet na wyprzedaży w Media Markt można się poczuć ciut swobodniej… No dobra, przyznam się. Koniec końców i tak tam poszedłem, żeby upolować nylonowy kapelusz a’la Indiana Jones, który zresztą 2 dni później zgubiłem w niewyjaśnionych okolicznościach (nie – nic wtedy nie piłem).
Dnia 6 czerwca tuż przed północą opuściliśmy Stambuł i udaliśmy się nocnym autobusem do Kayseri. Tam czekała nas przesiadka w pociąg do Karsu, miasta które Orhan Pamuk rozsławił w swojej powieści “Śnieg”. Nawiasem mówiąc gość dostał za tą książkę Nagrodę Nobla, więc chyba wypada polecić – chociaż ja osobiście poległem po jakichś 80 stronach. Wieczorem siedzieliśmy już w wagonie restauracyjnym pociągu Dogu Ekspresi (Wschodni Ekspres). Musicie tego kiedyś sami spróbować: trasa Ankara – Kars to jedna z najpiękniejszych linii kolejowych świata. Mnie widoki za oknem za każdym razem urywają dupę.
W pewnym momencie dosiada się do nas młody chłopak, który jedzie odwiedzić rodzinę w Erzurum. Jako, że jesteśmy chyba jedynymi turystami w całym składzie, więc z czystej ciekawości zagaja rozmowę:
– Skąd wy właściwie jedziecie?
– Ze Stambułu.
– Ze Stambułu?! Ja pierdolę… Jak to dobrze, że nic Wam się nie stało!
7 czerwca 2016, Stambuł, Turcja
Do eksplozji doszło o godz. 8.40 rano – dokładnie w chwili, gdy obok wyładowanego materiałami wybuchowymi samochodu pułapki przejeżdżał policyjny autobus. Zginęło 13 osób, a 51 zostało rannych. Do ataku przyznali się bojownicy z organizacji terrorystycznej Sokoły Wolności Kurdystanu. Miejsce wybuchu znajdowało się w odległości 1000 metrów od Krytego Bazaru i jakieś 600 metrów od hostelu, w którym przebywaliśmy poprzedniego dnia.
Turcja była wtedy (i jest do tej pory) zaangażowana w walkę z Państwem Islamskim (IS) w Syrii i w Iraku. Do tego dochodzi prowadzona od 1984 r. cicha wojna z Kurdami (w konflikcie kurdyjsko-tureckim śmierć poniosło już ponad 40 tysięcy osób). Jak widzicie Recep Erdogan (prezydent Turcji) ma wrogów silnych i dobrze uzbrojonych.
Z wiadomych względów atak terrorystyczny z 7 czerwca najbardziej utkwił mi w pamięci. Niestety nie był jedyny – w tamtym roku bowiem doszło w tym mieście jeszcze do 5 zamachów:
- 12.01.2016: zamachowiec wysadził się w parku pod Błękitnym Meczetem. 13 osób zostało zabitych, a 14 rannych. Do ataku przyznało się Państwo Islamskie.
- 19.03.2016: zamach samobójczy przy Istiklal Caddesi, nieopodal placu Taksim. 5 osób zginęło, a 36 zostało rannych. Do ataku przyznało się Państwo Islamskie.
- 28.06.2016: zamach na międzynarodowym lotnisku Atatürka w Stambule. Zginęło 48 osób, a 239 odniosło rany. Do ataku przyznało się Państwo Islamskie.
- 10.12 2016: 2 bomby wybuchły pod stadionem Besiktasu Stambuł. W wyniku ekspozji zginęło 48 osób, a 166 zostało rannych. Do ataku przyznała się organizacja terrorystyczna Sokoły Wolności Kurdystanu.
- 31.12.2016: napastnik przebrany za św. Mikołaja otworzył ogień do uczestników zabawy sylwestrowej w klubie nocnym Reina. 39 zostało zabitych, a 79 odniosło rany. Do ataku przyznało się Państwo Islamskie.
W 2016 r. Stambuł zdecydowanie nie był wymarzonym miejscem na rodzinne wakacje. Mało tego – w tamtym czasie było to jedno z najbardziej narażonych na ataki terrotystyczne miast świata.
No dobra, ale to było 4 lata temu… A jak sytuacja wygląda obecnie? Teoretycznie nie jest źle – od czasu opisanych przeze mnie wydarzeń w mieście nie doszło do żadnych aktów terrorystycznych. Należy jednak pamiętać, że to jest Bliski Wschód, a tam wszystko zmienia się dość niespodziewanie.
9 października 2019 r. wojska tureckie rozpoczęły inwazję w Syrii, a Erdoganowi znowu przybyło wrogów. Najbardziej zagrożone atakami terrorystycznymi są regiony graniczące z Syrią i Irakiem. A jak sytuację w Turcji ocenia polski MSZ? Popatrzmy:
“Turcja jest państwem zagrożonym terroryzmem – w przeszłości dochodziło do ataków m.in. w Stambule i Ankarze. Ostrożność należy zachować w szczególności w miejscach mogących być celem ataków (atrakcje turystyczne, kluby nocne, budynki użyteczności publicznej, miejsca zbiegowisk i demonstracji)…”
7 lutego 2019, Malta, Valletta
Kiedy czytacie te słowa, ja zaczynam właśnie swój nowy projekt. Czekamy na dostawę dodatkowych folii NRC (takich kocy termicznych). Mobilizacja ma miejsce w Vallettcie – stolicy Malty. Spoko miasto – jedno z ładniejszych jakie widziałem, ale to dopiero początek naszej drogi. Jest bowiem w tym wszystkim pewien haczyk…
Zgodnie z art. 98 Konwencji Narodów Zjednoczonych o prawie morza:
„Każde państwo zobowiązuje kapitana statku pływającego pod jego banderą, o ile kapitan może to uczynić bez narażenia na poważne niebezpieczeństwo statku, załogi lub pasażerów do niesienia pomocy każdej osobie na morzu, znajdującej się w niebezpieczeństwie…”
Od 2014 r. na Morzu Śródziemnym zginęło ponad 19000 osób, próbujących dostać się z Afryki Północnej do Europy. Z powodu ograniczenia działań ratowniczych u wybrzeży Libii szlak migracyjny prowadzący z tego kraju odznacza się największą liczbą ofiar śmiertelnych. Zdaniem UNHCR Libia jako państwo nie spełnia podstawowych kryteriów pozwalających uznać je za bezpieczne miejsce do sprowadzenia na ląd osób uratowanych na morzu. Przechwycenie przez libijską straż przybrzeżną oznacza bowiem przeniesienie do ośrodków detencyjnych, gdzie normą są tortury, gwałty i zabójstwa.
A teraz zgadnijcie: po co nam właściwie te koce termiczne i dokąd my w ogóle płyniemy…
Epilog
I to by było chyba na tyle… I tak starałem się maksymalnie skrócić tego posta, żeby za bardzo Was nie zanudzić. Pozostałe opowieści: z Iraku, Iranu, czy Syrii zostawiam na inną okazję. Mam nadzieję, że wyszła z tego w miarę spójna całość. Zdaję sobię sprawę, że ten wpis nie należy do najlżejszych – sporo w nim dat, liczb i akronimów (to te tajemnicze skróty, np. NRC). Gdybym był Waldemarem Milewiczem, to podsumowałbym go słowami: “dziwny jest ten świat”…
Jednak jako, że nim nie jestem, to powiem tylko, że wg mnie on wcale nie jest dziwny. Jest brutalny, smutny i pojebany – może nie zawsze i nie wszędzie, ale w wielu przypadkach tak właśnie jest.
Jak zwasze w dużo bardziej kulturalny sposób niż ja ujmuje to polski MSZ:
“Atak terrorystyczny (zamach bombowy, ostrzał lub porwanie dla okupu) może zdarzyć się wszędzie, a jego ofiarami stają się już nie tylko przedstawiciele określonych grup społecznych, politycznych czy religijnych, ale także – coraz częściej – niewinne, przypadkowe osoby.
W trosce o naszych obywateli MSZ odradza podróże w szczególności do państw zakwalifikowanych w czterostopniowej skali resortu do kategorii »nie podróżuj« i »opuść natychmiast«. Do takich państw zaliczamy m.in. Nigerię, Syrię, Irak, Afganistan i Somalię, Egipt, Tunezję. Osobom przebywającym wbrew naszym ostrzeżeniom w wyżej wymienionych krajach zalecamy zachowanie szczególnej ostrożności, unikanie zgromadzeń publicznych oraz miejsc zagrożonych atakami. Wskazane jest wzmocnienie ochrony domu i miejsca pracy. Należy bezwzględnie stosować się do poleceń miejscowych służb porządkowych oraz śledzić najnowsze komunikaty o stanie bezpieczeństwa…”
Dlatego gdziekolwiek byście nie jechali, to róbcie dobry research i najzwyczajniej w świecie uważajcie na siebie. No i może jeszcze jedna mała sugestia na koniec: zawsze starajcie się przywieźć z wyjazdu coś więcej niż kwadraty na Insta. Najlepiej dobrą historię.
ps. Nigdy dotąd nie wrzucałem swoich zdjęć na bloga, ale tym razem musi być inaczej. Poniżej znajdziecie wszystkie wizy z mojego paszportu, który niedawno przeszedł w stan spoczynku. Od dawna chciałem się z Wami nimi podzielić, a chyba lepsza okazja niż ten post się już nie trafi.
Mapę ze zdjęcia głównego pożyczyłem ze strony polskiego MSZ-u.
No i obowiązkowo zarzućcie sobie ten kawałek z youtube’a. Dziś zagra Manu Chao. Wyboru repertuaru tłumaczyć chyba nie trzeba…
10 komentarzy
Oj tak, aż skóra cierpnie, bo i po naszym wyjezdzie były zamachy, jakbyśmy przynosili pecha, albo mieli ogromne szczęście. Zamach w Kairze na placu między meczetami, gdzie byliśmy tydzień wcześniej, ale to samo w Londynie. Nie pamietam szczegółów, ale było tego więcej. W Jemenie zamordowali kilku lekarzy, którzy pojechali im pomóc, ale wybrali złe miejsce na piknik. Po prostu każde odwiedzane miejsce staje się bliskie i jesteśmy uwrażliwieni.
Jak to tłumaczyćt? Jeszcze nie pisane, albo nie znalazłam się w nieodpowiednim czasie tam gdzie nie trzeba, albo możesz nigdzie nie wyjechac i oberwa dachówką z własnego dachu. Ja też lubię Stambuł, zatrzymaliśmy się na kilka dni przed lotem do Jordanii.
Niesamowicie piszesz, tyle się ciekawych rzeczy dowiedziałam. Nie miałam pojęcia, że jest coś takiego jak „cytadela”. Wyobraziłam sobie scenę, w której wszyscy z niej wychodzą, bo jednemu nie udało się dobiec. Lepiej, żeby Was nigdy nie sprawdzano, przecież w chwili zagrożenia życia, albo grozby spedzenia kilku miesięcy w podłej niewoli każdy chciałby ratować swoją skórę. Wyobrażam sobie jak czuje się Twoja rodzina, wieczny lęk i śledzenie wiadomości. Czytałam Twój wpis na fejsie o tym, że jak to czytamy, to znaczy, że udało Ci się dotrzeć do Frankfurtu. Aż ciarki miałam. Jak się nudzisz i masz czas, to spisuj wspomnienia, kipią autentycznością i emocjami. Spisuj na książkę, bo fb niechętnie informuje o nowych wpisach.
Teraz może być jeszcze trudniej, bo na ratunek uchodzcom może być za poźno, a zetknięcie ze śmiercią może prześladować przez długie lata. Ale wierzę, że jesteś dzieckiem szczęścia, to nie Twój czas, ani ten przypadek. Trzymaj sie Paweł i dawaj znać co się dzieje. Powodzenia, pozdrawiam serdecznie.
Na początek to wypada mi serdecznie podziękować za komentarz – Twój jest chyba najdłuższy w historii tego bloga! Dzięki serdeczne.
Dużo tematów poruszyłaś, aż nie wiem od czego zacząć…
Zgadzam się z Tobą: jak odwiedzamy jakieś miejsce, to automatycznie staje się ono nam bliskie i jesteśmy uwrażliwieni. W 90% przypadków również przed naszą wizytą sytuacja w danym kraju/regionie była niebezpieczna, tylko my nie do końca zdawaliśmy sobie z tego sprawę. Każdego dnia jesteśmy zalewani taką ilościa informacji, że ciężko to filtrować i być na bieżąco z każdym konfliktem zbrojnym jaki ma miejsce na świecie. Myślę, że to nawet niemożliwe. W Turcji na przykład bardzo często po zamachu nakładana jest blokada informacyjna na media i… Możesz się o nim nigdy nie dowiedzieć. Można zrobić podstawowy research, ale nie sposób przewidzieć wszystkiego. Zamknięcie się w domu w naszym przypadku chyba nie wchodzi w grę – już wolę raz na jakiś czas zaryzykować i zobaczyć kawałek świata. Na pewno masz tak samo.
Nigeria i piraci to w ogóle temat rzeka – nie na jedną książkę, a na kilka. Na pewno nie jest to historia czarno-biała. Wiele w niej odcieni szarości. Praca w tym kraju, to czego tam doświadczysz i co zobaczysz, to na pewno coś, co zostanie w Tobie na całe życie.
Co do książki, to jakoś nie mogę się przekonać. Wydaje mi się, że teraz pisanie książek jest jak niegdyś blogowanie: każdy to robi. Moje posty raczej do łatwych nie należą (nie żeby to była jakaś zaleta, tak po prostu lubie pisać), a obecnie ciężko znaleźć odbiorców na tego typu treści. Takie czasy – kultura obrazkowa rządzi!
Dziękuję jeszcze raz za wszystkie dobre słowa i obszerny komentarz!
Pozdrawiam serdecznie!
Bo to co piszesz bardzo wciąga i obrazowo się ściele przed oczami. Dobrze napisane felietony jak Twoje, po prostu się pochłania. Pamiętam Twojego kolegę który biegł chyba dobę na rozmowę o pracę, niesamowite. Wystarczy je żebrac i dopisać resztę wspomnień. Dlaczego? Z tego samego powodu dla którego pisze się bloga, żeby nie przepadło, żeby nas nie rozniosło i żeby zaspokoić swoją potrzebę tworzenia.
Wiesz, wczoraj zawędrowałam na Twój inny wpis, o Stambule. Bardzo mnie rozśmieszył początek, o tych obrazkach zamiast tekstu. Na początku zastanawiałam się czy nie spłycić, bo znajomi nie podejmą wysiłku, żeby przeczytac do końca . A znajomi wcale nie przychodzą:) Przychodzą inni, bardzo fajni ludzie, bo w końcu zawsze trafimy na swoich.
Pozostałam przy sporej ilości zdjęć, są ważne, niektóre pokazują świat jakiego nie da się opisać, Ale zrozumiałam czego brakuje, odwagi. Tak więc czytając Twoje wpisy widzę swoje braki:) To ja dziękuję za świetne teksty. Pozdrawiam.
Ty powinnaś sprzedawać ubezpieczenia na życie (takie „mega posh” oczywiście)! Daaaawno już nie spotkałem kogoś, kto potrafi wyłożyć na stół tak przekonywujace argumenty, że nie pozostaje ci nic innego jak przyznać tej osobie rację. To jeden z tych przypadków, gdzie żeby wyjść z twarzą lepiej się nie odzywać, bo człowiek i tak nie ma szans…
Masz rację… Super byłoby coś po sobie zostawić. Żeby przyszłe pokolenia nie mówiły: „To był mój dziadek, lubił chodzić na mecze, leżeć na kanapie i pić piwo”. W sumie z tych 3 wymienionych rzeczy to tylko piwo lubię…
Problemem jest tylko to, że w moim przypadku pisanie książki zajęłoby wieki. Nienawidze pisać pod presją czasu i o rzeczach, których „nie czuję”– nie wiem, który wydawca by to wytrzymał ;)
Inna sprawa, że dla mnie pisanie to odskocznia od codzienności i gdybym miał zacząć to robić bardziej komercyjnie, to chyba od razu bym je znienawidził.
Masz rację (znowu!), że wielu ciekawych ludzi przychodzi, niekoniecznie znajome twarze z „reala”. To jedna z tych rzeczy, które bardzo lubię w blogowaniu. A najbardziej lubię odpowiadać na komentarze świadczące o tym, że czytelnik wczuł się w to co napisałem. To daje mi prawdziwego kopa do działania…
Jeszcze raz dziękuję za wszystkie miłe słowa jakie dziś od Ciebie usłyszałem! Dają do myślenia…
Bardzo lubię Twój styl pisania, nawet o tak trudnych sprawach (czytałam drugi raz, a zajrzałam ciekawa, czy może coś nowego napisałeś). Nawet w tym dziwnym czasie wirusa – też lubię. I nawet jeśli podczas czytania muszę sobie zadawać pytanie, w jakim to świecie przychodzi żyć mojemu dziecku.
Jakie to ważne jest, żeby czuć się bezpiecznie, jak dobrze jest mieć dach nad głową, mieć co jeść i nie musieć uciekać przed bombami. I nawet – zabawne- na kwestię samotnego macierzyństwa mogę cokolwiek optymistyczniej spojrzeć, bo był to luksus mojego wyboru, a nie, że przypadek i organizacja terrorystyczna podjęła decyzję za mnie.
No a poza tym, bardzo imponująco wyglądają te wszystkie Twoje wizy :-).
Pozdrawiam i czekam na nowości :-)
Dzięki wielkie za komentarz i za wszystkie komplementy! I za to, że chciało Ci się ten ciężki post przeczytać drugi raz. Niełatwo było mi się do niego zabrać, ale pomyślałem, że ktoś kto go przeczyta być może bardziej doceni to co ma na co dzień – jak napisałaś „dach nad głową, mieć co jeść i nie musieć uciekać przed bombami”. Oczywiście pod warunkiem, że ten ktoś żyje w normalnym kraju, a nie w kraju ogarniętym wojną lub jakąkolwiek działalnością terrorytyczną…
ps. Ludzi samotnie wychowujących dzieci szczerze podziwiam. Nas jest dwoje, a wydaje mi się, że jeszcze dwie dodatkowe osoby znalazłyby tu zajęcie. Po części również z tego powodu ostatnio tych „nowości” na blogu jest mniej ;)
Ale już nad czymś pracuję – tym razem będzie to znacznie lżejszy kaliber…
Pozdrawiam serdecznie! Trzymaj się w tych „chorych” czasach!
Zagladam, bo szykowales cos wiekszego. Wszystko ok u Ciebie?
Hej!
Dzięki za troskę – wszystko ok! Wysłałem się na roczny urlop tacierzyński. Wracam w tym miesiącu z nowym wpisem.
Mam nadzieję, że Ty trzymasz się dzielnie w czasach zarazy!
Serdeczne gratulacje, wielka rzecz:) To czekam na wpis. Trzymam się, a nawet normalnie podróżuję:)
Dzięki wielkie!
ps. Cieszę się, że gdzieś jeszcze da się normalnie podróżować ;)