Generalnie w podróży nie narzekam. Jestem w stanie wytrzymać naprawdę dużo. Staram się być tolerancyjny dla ludzi i ich zachowań. Rozumiem, że to ja jestem gościem w Ich kraju. Rozumiem, że Ich kultura jest inna niż ta, w której się wychowałem. Rozumiem, że bezrobocie szaleje a świadczenia socjalne nie istnieją. Rozumiem, że nie ma tu żadnego przemysłu. Rozumiem, że ludzie żyją tu wyłącznie z turystów. Rozumiem, że każdy chce zarobić na chleb. Rozumiem wiele rzeczy… Ale jeszcze nigdy żadnym krajem się tak nie rozczarowałem…
W poście mogą (i będą) występować słowa niecenzuralne. Tekst będzie traktował ogólnie o Maroku, ale „firmuje go” zdjęcie z Marakeszu. Dlaczego? Już wyjaśniam. Kiedy przed wyjazdem robiłem w necie research, to zachwytom nad tym miastem nie było końca: „Poczujesz się jak w ‘Baśni tysiąca i jednej nocy’. To magiczne miejsce, gdzie poznasz prawdziwy marokański klimat, zobaczysz połykaczy ognia, zaklinaczy węży, treserów małp i berberyjskich tancerzy. Miasto przywita Cię setkami kolorów, zapachów i smaków. Marakesz to ‘Esencja Maroka’. Musisz tam pojechać” . No to pojechałem. Nie będę opisywał zabytków i atrakcji turystycznych miasta – po pierwsze żadne nie utkwiły mi w pamięci, a po drugie ten post ma być o czymś dużo bardziej istotnym: o podejściu do ludzi. W Maroku turysta jest tylko żywym towarem, takim chodzącym bankomatem. Jak wypłaca (wydaje) kasę to wszystko jest super. Są uśmiechy, uściski, poklepywania po plecach. Może sobie nawet pstryknąć zdjęcie i nikt nie krzyknie w obiektyw „No Photo!”. Ale jeśli bankomat nie jest zbyt chętny do wypłacania pieniędzy (lub wydaje za małe nominały), wtedy dla tłumu tubylców staje się wrogiem nr 1. Powiecie, że tak dzieje się też w innych krajach nastawionych na turystów – nie tylko w Maroku. Być może tak jest…
W końcu każdy chce zarobić. Tylko w tych „innych krajach” chęć wyciągnięcia kasy od turysty jest bardziej zawoalowana: powiedzmy, że turysta może się najwyżej poczuć jak „luksusowa dziewczyna do towarzystwa” – wszyscy do Ciebie zagadują tylko w jednym celu, ale przynajmniej jest w miarę kulturalnie. A w Maroku czujesz się jak „tania dziwka z ulicy” Nie wiem, czy wyraziłem się wystarczająco jasno?
Najlepiej jak wyjaśnię na przykładach:
- Wchodzisz w wąską uliczkę. Po obu stronach stoją małe budki z żarciem. Nie jesteś głodny, nie reagujesz na nagabywania sprzedawców. Chcesz tylko spokojnie przejść. Nagle trzech z nich zachodzi Ci drogę. Ustawiają się w ten sposób, że jedyna droga prowadzi do ich parszywych stoisk z żarciem. Mówisz spokojnie, żeby pozwolili Ci przejść, bo nie jesteś zbytnio zainteresowany ofertą. Żadnej reakcji… Nie mając wielkiego wyboru, przepychasz się między nimi. Jesteś wolny. Twój mózg odnotowuje tylko rzucone na pożegnanie zdanie: „Don’t do it again Bastard! We are stronger than you!”.
- Idziesz sobie przez główny plac Marakeszu – Jemaa el-Fnaa. Widzisz grupkę ludzi otaczającą faceta siedzącego po turecku. Gość gra jakąś melodię na flecie. To jeden z zaklinaczy węży, o których ludzie tyle pisali na forach. Przystajesz na chwilę. Nagle ktoś z otoczenia showmana zagaduje Cię, czy nie chciałbyś zrobić zdjęcia wężom. Pytasz: „How much?”. On na to: „What you want, don’t worry my friend – money is not important”. Podchodzisz, robisz kilka zdjęć. Minuta i jest po wszystkim. Chcesz zapłacić, wyciągasz 20 DH (2 EUR). Naganiacz obrzuca Cię pogardliwym spojrzeniem. Mówi, żeby go nie obrażać tak niską kwotą. Odpowiadasz, że przecież nie taka była umowa. On na to, że żadnej umowy między Wami nie było. Wybucha kłótnia. Otaczają cię jego koledzy. Masz do wyboru: albo zapłacić cenę jakiej żądają, albo skasować zdjęcia. To czy Ty i Twój aparat wyjdziecie z tego cało to wielki znak zapytania. Na odchodne słyszysz „Fuck you Motherfucker!”.
- Masz dość tłumów na Medinie (starym mieście) i postanawiasz zwiedzić jakąś mniej komercyjną dzielnicę. Nagle ktoś kładzie rękę na Twoim ramieniu i mówi: „My friend, Medina is not that way”. Nic sobie z tego nie robisz. Idziesz dalej w swoją stronę. Nagle słyszysz: „Hey, what you don’t understand? Is my English not good enough for you Motherfucker?!”.
- Jakimś sposobem lądujesz na strasznym zadupiu, 80 km od najbliższego miasta. O autobusach nikt tu nie słyszał, ale jest taxi. Jedno na cała wioskę. To tak zwane Grand Taxi „Collective”. Kierowca ruszy jak zbierze się komplet pasażerów. Jesteś pierwszy, więc czeka Cię jakaś godzina czekania. Ale przynajmniej wiesz, że masz pewny transport. W pobliskim meczecie właśnie kończy się nabożeństwo i grupka chętnych zbiera się wokół samochodu. Na oko jakieś 15 chłopa. Drzwi samochodu się otwierają i pakujesz się do środka. Twoja radość nie trwa jednak długo bo kierowca łamanym angielskim informuje Cię, że „This is not for you Motherfucker, get out of here!”.
Podobnych sytuacji w ciągu 3 tygodni spędzonych w Maroku wydarzyło się kilka: w Fezie, Essaouirze, Meknesie… Ale aż 3 z nich miały miejsce w Marakeszu. Dlatego utkwi mi w pamięci jako symbol wszystkiego co najgorsze w tym kraju: komercji, kiczu i chamstwa. Naprawdę nie wiem co ludzie w nim widzą. Nie rozumiem wszystkich zachwytów nad tym miastem. Osobiście nie lubie być nazywany „Skurwysynem”. Ale tak jak napisałem na początku: wiele rzeczy jestem w stanie zrozumieć. Rozumiem, że niektórym może się to podobać. Jedno pytanie nie daje mi spokoju: dlaczego 90% postów o Marakeszu gloryfikuje to miasto i jego mieszkańców, słowem nie wspominając o jego złych stronach? Nasuwają mi się tylko dwie odpowiedzi : albo ich autorzy lubią być obrażani, albo nie zauważają obelg rzucanych pod ich adresem. Czyli albo są masochistami, albo ich inteligencja emocjonalna oscyluje w okolicach zera. Przy czym warto zaznaczyć, że obie opcje są równie przykre i beznadziejne.
A teraz pora na kilka rad dla ludzi, którzy kiedyś zamierzają Maroko odwiedzić. Ten mini-manual na pewno nie rozwiąże wszystkich Waszych problemów, ale powinien być choć trochę pomocny. Więc „take my advice, My Friend – it’s for free…”.
Ulica – być albo nie być:
- targuj się – zawsze (pierwotna cena jest przynajmniej 3 razy wyższa od tej, którą powinieneś zapłacić)
- mnóstwo ludzi na ulicy będzie proponowało Ci haszysz lub marihuanę – nie daj się skusić (handlarze mogą się okazać podstawionymi policjantami, a cała akcja prowokacją)
- alkohol w Maroku nie jest nielegalny – kupuj go w sklepach, nie od pośredników
- bez względu na to z jakiego wydawnictwa przewodnika używasz, nie ufaj mu w 100% (informacje mogą być nieaktualne)
- większość pamiątek na bazarach to podróbki – biżuteria, torebki, skamieniałości w znakomitej większości pochodzą z Chin
- „what you like” – jeżeli w odpowiedzi na pytanie o cenę usłyszysz tą formułkę, przygotuj się na wydatek przynajmniej 4 EUR
Jedzenie:
- jedz tam, gdzie jedzą lokalsi
- najlepsze jedzenie jest tam, gdzie nie ma angielskiego menu
- pij cole do każdego posiłku – zabije większość rzeczy, którymi możesz się zatruć
- staraj się jeść w miejscach, gdzie widzisz jak przyrządzają jedzenie
- zapytaj o cenę zanim zjesz
- nie pij napojów z lodem – lód jest robiony z kranówki
Spanie:
- każdy hotel ma swoich „naganiaczy” – zanim skorzystasz z ich „usług”, zapytaj o cenę
- sprawdź czy w łazience jest ciepła woda
- sprawdź czy spłuczka w toalecie działa (o ile masz toaletę…)
- sprawdź czy pościel jest czysta – jeśli nie jest, rozłóż karimatę lub alumatę (ewentualne choroby skóry mogą ciągnąć się za Tobą latami)
- sprawdź czy w pokoju nie ma robaków (karaluchy, chrząszcze, szarańcza)
- sprawdź czy w pokoju jest okno (czy się otwiera, i na co wychodzi)
- sprawdź czy drzwi zamykają się na klucz
Jazda autobusem:
- jeśli szukasz autobusu, nie ufaj taksiarzom – zawsze powiedzą Ci, że te do interesującej Cię miejscowości nie jeżdżą (lub że ostatni tego dnia już odjechał)
- bilet międzymiastowy kupuj z przynajmniej dwudniowym wyprzedzeniem
- nigdy nie siadaj na ostatnim siedzeniu (jeśli masz wybór)
- nigdy nie siadaj na pierwszym siedzeniu (pewnych manewrów na drodze lepiej nie widzieć…)
- nie jeźdź CTM-emem (to przewoźnik państwowy – najdroższy, a wcale nie bardziej bezpieczny i komfortowy od pozostałych)
- weź ze sobą kilka torebek foliowych – nawet jeśli Ty masz mocny żołądek, to mogą się przydać Twojemu sąsiadowi
- bądź przygotowany do opłaty za bagaż (średnio 10 DH/1 EUR)
- sam wkładaj swój bagaż do luku (w przeciwnym razie możesz być skasowany za „service”)
- nie podróżuj z zegarkiem w ręku – opóźnienia rzędu 1.5h to norma
- nie siadaj pod głośnikiem
- weź swoją mp3 (na wypadek gdybyś jednak usiadł pod głośnikiem)
Zdaję sobie sprawę, że jest tego dość dużo. Ale „don’t worry My Friend”, wystarczy, że zapamiętasz jedno: „THERE IS NOTHING FOR FREE IN MOROCCO!”.
ps. Do posta dołączam tylko 2 foty – bo to miasto nie zasługuje na więcej.
6 komentarzy
Hej, hej:) Ależ mocny tekst! I wiesz co- wierzyć mi się nie chciało. Kiedy my byliśmy w Maroku ( zaraz, zaraz, siedem lat temu?) nie spotkaliśmy się w Marrakeszu z takim chamstwem, stąd też utkwił mi jako ów obraz z baśni, serio (!) Wszystko tam było takie nowe, tak egzotyczne…Jasne, naciągali nas, zapraszali na herbatkę i na tzw. prowincji czuliśmy się już dużo lepiej i swobodniej niż w Marrakeszu, ale żeby ,,motherfucker”- co to, to nie, to by nie przeszło, gdyby usłyszał to mój mąż ( teraz odburkuje na każde ,,gringo”, tłumacząc, że Polak to nie Amerykanin, od którego wziął się rodowód tego słowa). Więc współczuję Ci tych doświadczeń! Kurcze, a może sławne Maroko przejadło się już masową turystyką i cierpi na chroniczną czkawkę???
Dzięki za obszerny komentarz Natalia :)
Mi się wierzyć nie chce, że kiedyś w Maroku było inaczej…
Ten kraj to wg mnie idealny przykład na to, jak masowa turystyka niszczy ludzką serdeczność i bezinteresowność.
ps. I nie ma czego współczuć – każde doświadczenie uczy nas czegoś o świecie.
Pozdrawiam z Afryki!
Wychodzi na to, że Maroko będzie NAJgorszym z tych przykładów… Jesteśmy już w drodze prawie rok i na serio na mieliśmy tak chamskiej sytuacji…Kiedyś w Turcji było podobnie- tez się trochę poprzeklinaliśmy z gościem przez telefon, bo nam wcisnął dorma, a mówił, że będzie prywatny pokój… A skąd z Afryki pozdrawiasz?;)
Z Turcją mam akurat same pozytywne doświadczenia ;)
A pozdrawiam z Konga – ale niestety wyjazd nie-turystyczny tym razem…
A powiem Ci, że myślałem aby wybrać się do Maroka, trochę czytałem jak tam jest, ale teraz przeszła mi ochota.
Fakt – mnie się niespecjalnie podobało, ale to tylko moje subiektywne odczucie. Większość ludzi przyjeżdża z Maroka zadowolona – nie wiem co oni tam biorą ;)