Chefchaouen (Szafszawan) to miasto leżące na północy Maroka, w górach Rif. Założone zostało w 1471 r. przez księcia Mulaja Ali ben Raszida. Chefchaouen od stuleci uważane było przez muzułmanów za święte, a chrześcijanie nie mieli do niego wstępu. W XIV i XVII w. przybyło tu wielu Żydów i muzułmańskich uchodźców z południowych terenów Półwyspu Iberyjskiego. Hiszpanie, którzy przybyli tu w latach 20 XX w. byli bardzo zaskoczeni, że tutejsza ludność nadal posługuje się średniowiecznym dialektem kastylijskim – który w ich kraju wyszedł z użycia 400 lat temu. Granice Chefchaouenu otwarto dla chrześcijan dopiero w 1920 r. Przed tą datą tylko trzy osoby zdołały się do niego przedostać:
- w 1883 r. francuski misjonarz Charles de Foucauld
- w 1889 r. angielski dziennikarz Walter Harris
- w 1892 r. Amerykanin William Summers (jemu jednak nie udało się stąd wydostać – umarł od zaaplikowanej trucizny)
Nikt dokładnie nie wie dlaczego domy w Chefchaouenie są niebieskie. Jedna z wersji mówi, że chodziło o zatarcie granicy między ziemią a niebem. Inna – bardziej praktyczna, że w ten sposób mieszkańcy bronili się przed komarami. W sumie nie jest to istotne. Najważniejsze, że dzięki temu jest to najpiękniejsze miasto Maroka.
Już kiedy robiłem zdjęcia tych niebieskich budynków wiedziałem, że będzie jeden problem. To co ciekawe o Szafszawanie można ująć w jakichś 5 zdaniach – a to trochę za mało na posta. Potrzebna była jakaś „petarda” – coś niespodziewanego, co ożywi całą akcję… No i doczekałem się.
Na początek trochę faktów:
Połowa światowej produkcji haszyszu pochodzi z Maroka. Ponadto kraj ten zaspokaja 80% europejskiego zapotrzebowania na marihuanę. Blisko 800 tysięcy Marokańczyków pracuje w tym biznesie. Roczny zysk ze sprzedawanych tu narkotyków szacuje się na ponad 10 mld dolarów. Większość plantacji umiejscowionych jest w górach Rif – gdzie znajduje się Szafszawan (choć wśród dilerów bardziej znana jest pobliska miejscowość Ketama). „Kif” to po arabsku przyjemność, ale w Maroku to potoczna nazwa haszyszu. Uprawa kifu jest tolerowana, (rząd nie chce wchodzić w konflikt z uprawiającymi go Berberami) ale jego sprzedaż już nie. Grozi za to kara do 10 lat pozbawienia wolności. Rekordowy dla zbiorów był 2003 r. – uprawy zajmowały wtedy powierzchnię 140 000 hektarów. Można było z nich zebrać ponad 100 000 ton marihuany i wyprodukować ponad 3000 ton haszyszu. Rząd marokański pod naciskami Unii Europejskiej próbuje od jakiegoś czasu nakłaniać rolników do uprawy innych roślin: oliwek, jabłek, pomidorów… Ale te nie przyniosłyby nawet w połowie takich zysków jak marihuana. W Maroku policja, miejscowi watażkowie, właściciele plantacji i dealerzy stworzyli układ właściwie nie do ruszenia. Ciekawa jest sama geneza zjawiska. Otóż w latach 60 XX w. po Maroku podróżował Jimmy Hendrix. Dotarł do gór Rif gdzie miejscowi uprawiali konopie na własny użytek. Jego śladem podążyły rzesze hipisów z USA i Europy. I to właśnie oni nauczyli Marokańczyków produkcji haszyszu – cały proces znali podobno od hodowców z Libanu. Od kilku lat w Maroku trwa batalia o zalegalizowanie marihuany do celów medycznych i przemysłowych. Pozwoliłoby to zmniejszyć czarny rynek i zwiększyć wpływy do budżetu…
A było tak:
Siedzieliśmy na pobliskim wzgórzu obserwując zachód słońca nad miastem. Miejscówka jest dość popularna, bo oprócz naszej dwójki było tam jeszcze kilku turystów. Rozciągający się stąd widok należy chyba do najlepszych w Maroku. Nagle podszedł do nas jakiś facet – będę nazywał go Rachid, chociaż to nie jest jego prawdziwe imię. Zapowiadało się dosyć niewinnie, ale po kilku standardowych pytaniach (skąd jesteście?, jak Wam się podoba?, …) przeszedł do rzeczy: Czy nie chcemy zobaczyć jak wygląda marokańska „factory of marijuana”?
Ja chciałem.
Po drodze z dwóch kilometrów zrobiło się pięć, a z 15 minut – 50. Ech… to marokańskie poczucie odległości. W każdym razie dało mi to sporo czasu na rozmyślania nad swoją głupotą. Mam przy sobie wszystkie dokumenty, pieniądze i aparat. Zaczyna się ściemniać. A ja idę z nieznajomym gościem, zajmującym się produkcją zioła, wąską ścieżką gdzieś w marokańskich górach. Niestety – w życiu często bywa tak, że człowiek za późno uświadamia sobie, jakim jest kretynem. Co prawda ci najwięksi kretyni żyją w błogiej nieświadomości własnej głupoty do końca swych dni – czyli ze mną jeszcze nie było aż tak źle… Ale marne to pocieszenie kiedy jesteś w takiej „czarnej dupie”. Teoretycznie nigdy nie powinno dojść do takiej sytuacji. Gość prowadzi Cię nie wiadomo gdzie i nie wiadomo do kogo. Mogą Cię pobić, okraść lub zrobić jeszcze kilka innych nieprzyjemnych rzeczy. Cała akcja może się też okazać policyjną prowokacją, a Ty możesz spędzić kilka tygodni (miesięcy) w marokańskim więzieniu. W tym przypadku, na szczęście historia skończyła się happy endem: manufaktura marihuany okazała się manufakturą marihuany, a Rachid – uczciwym rolnikiem (plantatorem). Wyglądało to wszystko mniej więcej tak: Rachid na podwórku miał zamknięte na klucz pomieszczenie. W nim stało kilka identycznie wyglądających czarnych plastikowych wiaderek. Otworzył jedno z nich i wyjął torbę z kifem. Następnie wziął do ręki miskę i naciągnął na nią kawałek rajstop. Na nie nałożył kif. Wszystko przykrył kraciastą chustą. I zaczął w szybkim, jednostajnym tempie uderzać w tak przygotowany zestaw dwoma kijkami. Po 5 minutach w misce został tylko suchy drobny pył. Zebrał go do małej torebki i zgniótł – haszysz był gotowy. Obrobienie kilograma kifu zajmuje mu około pół godziny. Można z niego uzyskać do 10 gramów haszyszu. Wszystko to wyglądało dosyć ciekawie, ale uwierzcie mi – nigdy w życiu nie byłem tak zesrany robiąc zdjęcia. I nigdy tak szybko nie schodziłem z gór. Cała ta przyjemność kosztowała tylko 7 euro. Naprawdę dobra cena jak na emocje, których dostarczyła… Wiem, że decyzja o odwiedzeniu tej „manufaktury” była nieprzemyślana i tak jak wcześniej wspomniałem „kretyńska”. Jeśli myślicie inaczej tzn. że nigdy nie zostaliście „porządnie napadnięci” – i Wasze szczęście. Czy polecam? Tak, ale tylko jak jesteście „w grupie”. W innym przypadku chyba lepiej poczekać jak Discovery wypuści kiedyś odcinek „Jak to jest zrobione – haszysz”.
Poniżej znajdziecie kilka zdjęć Chefchaouen’u – miasto wygląda na nich na prawdę dobrze. Ale jeszcze ciekawsze są zdjęcia z „hasztripu” ;)
ps. Niskogatunkowy marokański haszysz zwany jest „mydłem” ze względu na kształt w jaki się go prasuje. Zawiera on tylko śladowe ilości THC (tetrahydrokannabinolu) – głównej substancji psychoaktywnej zawartej w konopii indyjskiej. Resztę stanowią m.in. henna, olej napędowy i pasta do butów. Dlatego osobiście uważam, że będąc w Maroku bardziej opłaca się zainwestować w butelkę wódki – alkohol póki co jest tam legalny.
Leave A Reply