Na początku tego posta chciałbym przywitać wszystkich na moim nowym blogu. I przeprosić, że tak długo musieliście czekać na kolejny wpis. Jak się pewnie domyślacie te 2 rzeczy (nowy blog i poślizg z publikowaniem postów) są z sobą ściśle powiązane. Teraz już wiem, że dużo bardziej lubię pisać niż grzebać w kodach HTML…
W starym szablonie najbardziej przeszkadzały mi okrojone możliwości wykorzystywanego szablonu i niewielki rozmiar zdjęć. Teraz powinno być trochę bardziej profesjonalnie – przynajmniej mam taką nadzieję. Obecna forma bloga nie jest jeszcze na 100% tym co chciałbym osiągnąć, ale wydaje mi się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku. Oczywiście czekam na Wasze opinie w tym temacie.
Do tej pory jakoś tak się składało, że nie opublikowałem ani jednego wpisu dotyczącego Polski. Dlatego bardzo się cieszę, że ten – można by rzec „inauguracyjny” post dotyczy właśnie naszej ojczyzny. Chyba trochę patriotyzmem powiało. Pewnie gdyby to był blog amerykański, to w tym miejscu załopotała by flaga z białymi gwiazdkami i czerwonymi paskami…
To chyba tyle tytułem wstępu. A teraz zapraszam do lektury!
Pamiętacie jak kilka lat temu ogłoszono konkurs „Neon dla Warszawy”? Miał on wyłonić nowy symbol stolicy. Głośno było o pracy „Warszawskie Słoiki”, która ostatecznie żadnym symbolem nie została (na szczęście). Nie chcę tu wchodzić w dyskusje, czy neon ten był obraźliwy, czy może tylko śmieszny. Dla mnie był po prostu brzydki. Wam się podobał? To wytrzymajcie jeszcze kilka minut – zobaczycie jak powinien wyglądać ładny neon.
Żeby zachować chronologię musimy cofnąć się w czasie o ponad 100 lat…
Za wynalazcę lampy neonowej uważany jest Georges Claud. W 1902 r. jako pierwszy uzyskał światło przepuszczając prąd elektryczny przez zamkniętą rurę zawierającą gaz obojętny. Działanie takiej lampy polega na emisji światła poprzez wzbudzone atomy gazu, którym jest ona wypełniona. Claude opatentował swój wynalazek w 1915 r. – od tego czasu zaczęto go stosować na skalę przemysłową.
W czasach PRL-u Warszawę oświetlało ponad 2 tys. neonów. Często były one prawdziwymi dziełami sztuki. Ozdabiały one niemal każdy sklep, bibliotekę, kawiarnię, kwiaciarnię i aptekę. Złoty okres polskich neonów to lata 60. i 70. Pod koniec lat 50. ogłoszono plan tzw. „neonizacji”, czyli „rozświetlania” polskich miast. Projekty instalacji świetlnych zlecano wybitnym plastykom i indywidualnie dostosowywano do architektury konkretnych budynków. Monopol w dziedzinie reklamy zewnętrznej na terenie całego kraju miało Przedsiębiorstwo Usług Reklamowych „Reklama” powołane z ramienia ówczesnego Ministerstwa Handlu Wewnętrznego. W 1956 r. zatrudniało ono ponad 300 osób (istnieje do dziś jako firma prywatna, zatrudnia mniej niż 10 osób). Wszystkie punkty i pawilony – bez względu na swoje znaczenie, pozycję finansową i potrzeby – otrzymywały reklamę neonową. Nie pomijano nawet milicyjnych budek. Przygotowanie pojedynczego neonu trwało nawet 2-3 lata. Po wstępnym szkicu, projekt musiał być zaakceptowany przez Naczelnego Plastyka Warszawy, a dopiero później wykonany i zainstalowany.
„Niektóre z kolorów uznano za konsumpcyjne. I tak czerwonego używano zwykle do oznaczenia sklepów z mięsem i wędlinami, zielonego do punktów z warzywami i owocami, a jasnofioletowego – z produktami drogeryjnymi. Nad sklepami spożywczymi i piekarniami wisiały neony w kolorze żółtym. Natomiast na dowolność mogli sobie pozwolić sprzedawcy farb, którzy mieli neony we wszystkich kolorach tęczy […]”
Ilona Karwińska, „Neon Warszawa”
Żeby lepiej wczuć się w klimat tamtych lat zachęcam do obejrzenia krótkiego filmiku na youtube:
Kolorowe światła zaczęły gasnąć pod koniec lat 70. Lata 80. to definitywny koniec ich epoki. Przyczynił się do tego głównie kryzys gospodarczy, a także wprowadzenie stanu wojennego. Miasto zadłużone przez Gierka musiało coraz bardziej zaciskać pasa i ograniczyć wydatki na prąd. Neony powstawały nadal, ale były dużo mniejsze i prostsze. Brakowało pieniędzy na naprawy tych już istniejących. Jednak najgorsze miało dopiero nadejść. Po transformacji ustrojowej w 1989 r. nadeszła era tandetnych szyldów, banerów i LED-ów. Estetyka przestała się kompletnie liczyć. To m.in. dlatego polskim miastom wizualnie bliżej jest do krajów afrykańskich niż zachodnioeuropejskich.
Większość neonów nie przetrwała do naszych czasów. Zniknęły wraz ze sklepami, które ozdabiały lub uległy zniszczeniu podczas remontów elewacji budynków. W najlepszym wypadku ocalały obudowy lub fragmenty konstrukcji pojedynczych liter.
Jeżeli jednak wydaje się Wam, że będzie to kolejna historia bez happy endu, to jesteście w błędzie. Był rok 2005, kiedy Ilona Karwińska mieszkająca na co dzień w Londynie odwiedziła Polskę wraz ze swoim przyjacielem Davidem Hillem. Brytyjczyk zachwycił się neonami. Przejeżdżając obok „Dancingu” na Świętokrzyskiej w Warszawie, krzyknął: „Wow! Powinnaś to sfotografować!”. Rozpoczęty w 2005 r. projekt dokumentacji neonów zatytułowany „Polski Neon” był zalążkiem muzeum. Na siedzibę wybrano Soho Factory na warszawskiej Pradze. Pierwszych gości przywitano w 2012 r. Zbiory muzeum liczą ponad 200 neonów, czyli ok. 1000 liter, w tym takie perełki jak: „Restauracja Ambasador”, „Kawiarnia Jaś i Małgosia”, „Restauracja Szanghaj” czy „Kino Helios”. Kolekcja cały czas się powiększa. Reklamy trafiają do muzeum w różnym stanie, a placówka stara się je w miarę możliwości ponownie uruchamiać. Jest to proces wymagający nie tylko pieniędzy, ale przede wszystkim czasu.
Jak dla mnie to chyba najciekawsza miejscówka w Warszawie. Serdecznie ją Wam polecam. A jeśli temat Was zainteresował, to koniecznie zajrzyjcie na oficjalną stronę Muzeum Neonów.
Ciekawostki:
- Żywotność szklanej rurki z gazem szacuje się na około 30 lat.
- Renowacja neonu to koszt od kilku do kilkunastu tysięcy złotych (w zależności od wielkości).
- Nowe neony nie przyciągają uwagi tak jak stare (choć dobrze, że w ogóle jeszcze powstają). Jest to kwestia użytych rurek: dziś stosuje się rurki kolorowe, a dawniej kolor uzyskiwało się z odpowiednio dobranego gazu, a rurka była zawsze biała.
- Pierwszy warszawski neon rozświetlił róg Marszałkowskiej i Alei Jerozolimskich w 1926 r. Była to neonowa butelka z napisem „Porter”.
- Największy w historii Warszawy był neon na Domach Towarowych Centrum. Składał się z 5 km rurki neonowej.
- Maksymalna długość jednej linii świetlnej w neonie to 3m.
- Biurokracja „neonowa” w Polsce osiągnęła szczyty absurdu w 1969 r. Wtedy to aby zatwierdzić projekt nowego neonu należało uzyskać pozytywną opinię od: dzielnicowego architekta, właściciela budynku, projektanta budynku, konserwatora zabytków, komisji Pracowni Sztuk Plastycznych, projektanta elektryka, projektanta konstruktora, kierownika technicznego wykonawcy, miejskiego wydziału architektury i specjalistycznej komisji w Urzędzie Miasta.
9 komentarzy
Uwielbiam neony jakie można było oglądać we Wrocławiu. Na dworku – napis kasy został odnowiony i dalej może zachwycać. W mieście znane są też postacie złodziejów obok napisu z PZU.
Masz rację Asia – neony są naprawę piękne. I do tego oryginalne. Pozostaje tylko żałować, że obecnie jest ich na ulicach tak mało…
Większość tych neonów to moje dzieciństwo i młodość. Neony były wysmakowane artystycznie. Ulice Warszawy, choć marnie oświetlone, były naprawdę żywe – pamiętam neon na Cedecie – zanim spłonął. To nie był napis, tylko wielka świetlista strzała, która od razu przyciągała wzrok… Nie wszystko w tamtych czasach było złe, a rozbudowania biurokracja neonowa być może chroniła budynki przed reklamowymi koszmarkami, które mogły by się pojawiać, gdyby jej nie było. Dziś nikt nie dba o wygląd fasad domów i można na nich zamocować prawie wszystko.
Dzięki za obszerny komentarz. Ja niestety czasów świetności warszawskich neonów nie pamiętam… Mogę sobie jedynie wyobrazić, że to miasto miało kiedyś swój styl – daleki od obecnej nijakośći i bylejakości. Niestety, dziś oryginalność nie jest w cenie. A może i jest, tylko że ludzie ją źle pojmują: każdy chce być oryginalny, a przez to wszyscy są tacy sami (np. hipsterzy). Pozostaje tylko mieć nadzieję, że kiedyś będzie lepiej…
To jedno z lepszych warszawskich „muzeów” czy ogólnie miejsc kultury (to chyba bardziej odpowiednie określenie). Część wrocławskich neonów za to znalazła spokojną przystań w muzeum na Zamku Topacz. Mimo że to miejsce o zgoła innym profilu, bo motoryzacyjnym ;)
Jeśli chodzi o Warszawę to jest to moje ulubione muzeum. O dziwo jest ono dość mało znane poza stolicą…
Na Zamku Topacz nigdy nie miałem okazji być, ale słyszałem o nim same superlatywy. Chyba trzeba je odwiedzić skoro wszyscy tak polecają ;)
Gdyby było bardziej znane, to chyba na co dzień mieliby tam frekwencję jak podczas Nocy Muzeów ;)
Topacz na pewno warto zobaczyć. Istnieją większe kolekcje, ale jako całość aranżacji, to nic się na razie w kraju nie równa (piszę „na razie”, bo branża ewoluuje i tylko czekać aż niektóre miejsca czy imprezy rozwiną skrzydła ;) ). No, może szczecińskie i krakowskie muzeum są zorganizowane na podobnie wysokim poziomie, ale one są ogólnotechniczne/transportowe, więc nie da się tego bezpośrednio porównywać. Do Topacza to – wiadomo – najlepiej zawitać podczas MotoClassica, jeśli nie boisz się tłumów. Ale choć ludzi pełno, to i kolekcja do obejrzenia się wtedy powiększa :) Niemniej, klimat (tak sobie lubię myśleć ;) ) jest wtedy chyba nieco podobny, jak właśnie na tych brytyjskich imprezach.
Czyli wychodzi na to, że to takie błędne koło: z jednej strony tłumy ludzi powodują, że zwiedza się mniej przyjemnie. Z drugiej zaś bez zwiedzających nie ma pieniędzy na powiększanie ekspozycji… Mój ideał to dużo eksponatów i mało ludzi – ale nie wiem czy takie muzeum istnieje gdziekolwiek na świecie. Topacz już dodałem do mojej listy „must see” ;)
Na pieniądze to właściciel chyba nie narzeka, ale rzecz w tym, że zaproszeni goście przywożą swoje pojazdy… Duuużo pojazdów najwyższej klasy. Zwiedzających jest za to z roku na rok coraz więcej, ale choć unikam tłumów, to ten sierpniowy termin zawsze mam zajęty w kalendarzu właśnie na MotoClassic ;)
Stała ekspozycja mieści się w jednym budynku, ale tak jak mówiłam – prezentuje poziom światowy (nie licząc całej kolekcji rodzimych motocykli ;) ), więc nie zaszkodzi zajrzeć też w spokojniejszym czasie ;)