Deir Mar Musa – Klasztor św. Mojżesza Abisyńskiego – położony jest wysoko w górach, ok. 80 km na północ od Damaszku. Pierwotnie w tym miejscu znajdowała się wieża strażnicza służąca do obserwacji drogi łączącej Damaszek z Palmyrą, która wchodziła w skład Jedwabnego Szlaku. Pierwszy budynek kościoła powstał w tym miejscu prawdopodobnie w VI w. n.e. Jego patronem został św. Musa Etiopczyk – syn króla Etiopii, który odmówił przyjęcia należnej mu korony i udał się w podróż w poszukiwaniu Boga. Wiek obecnego budynku datowany jest na 1058 rok – można to wyczytać z inskrypcji znajdujących się na jego ścianach. Mnisi przebywali tutaj nieprzerwanie aż do pierwszej połowy XIX w. Wtedy to klasztor opustoszał i zaczął popadać w ruinę. Dał się zapomnieć na ponad 150 lat. W 1982 r. miejsce to zostało odkryte na nowo przez włoskiego jezuitę – ojca Paolo Dall’Oglio – osobę naprawdę niezwykłą.
Ojciec Paolo urodził się we Włoszech w 1954 r. W wieku 21 lat wstąpił do nowicjatu jezuitów. Od początku interesował się islamem. W Bejrucie i Damaszku studiował język arabski i kulturę islamu. Ukończył arabistykę na uniwersytecie L’Orientale w Neapolu, teologię i misjologię w Gregorianum w Rzymie. W Gregorianum obronił też doktorat. Tytułem pracy było znamienne „O nadziei w islamie”. Jest laureatem doktoratu honoris causa uniwersytetu Louvain. W 2012 r. otrzymał Lombardzką Nagrodę Pokojową za wybitne osiągnięcia i pracę na rzecz pokoju. Ojciec Dall’Oglio postanowił klasztor odbudować. Prace renowacyjne prowadzono przy współpracy państwa syryjskiego. Ponowne otwarcie świątyni i przekazanie jej pod opiekę ojca Paolo nastąpiło w 1991 r. Działanie powstałej tu społeczności opiera się na 3 głównych zasadach:
- odnalezieniu na nowo życia duchowego, co ma umożliwić modlitwa i medytacja
- prostocie ewangelicznej, która polega na życiu w zgodzie z poszanowaniem stworzenia i środowiska, a także na codziennej pracy fizycznej
- gościnności
Klasztor w krótkim czasie stał się najważniejszym na Bliskim Wschodzie ośrodkiem dialogu między religiami. Głównie islamem i chrześcijaństwem. Msze (chrześcijańskie) są tu odprawiane po arabsku i aramejsku. Choć towarzyszące mszom dyskusje toczą się również po angielsku, francusku, włosku i hiszpańsku. Kaplica jest niewielka, ma wymiary 10 x 10 m – pomieści maksymalnie ok. 40 osób. Prowadzi do niej wejście o wysokości 1 m. Wchodząc trzeba się pochylić – to oznaka pokory przed Bogiem. Przed wejściem należy zostawić buty (podobnie jak czyni się to w meczetach). W środku nie ma ławek. Tylko dywan i poduszki do siedzenia. Panuje półmrok, który gdzieniegdzie przebijany jest przez blask świecy. Na ścianach znajdują się autentyczne freski z X w. Pomieszczenie wypełnia delikatny zapach kadzidła…
Choć nie wiem jakimi byście byli wielkim twardzielami to miejsce rozłoży Was na łopatki. Mar Musa przebija klimatem każdy kościół, klasztor i monastyr, w którym kiedykolwiek byliście. My trafiliśmy tu zupełnym przypadkiem latem 2008 r., podczas wyprawy po Bliskim Wschodzie. Przewodnik Pascala (nic nie wart swoją drogą) nic o Mar Musie nie wspominał. Mieliśmy zostać kilka godzin, a zostaliśmy 3 dni… Po prostu nie można było inaczej. Nic nie jest tu z góry narzucane. Atmosfera sama w sobie skłania do refleksji i przemyśleń. Do klasztoru może przyjechać każdy i zostać tak długo jak tylko zechce. Nie trzeba uczestniczyć w modlitwie, ale nie wolno przeszkadzać innym. Zapłatą za gościnę jest pomoc w codziennych pracach (gotowanie, zmywanie, sprzątanie, itp.). Nikt jednak nad Tobą nie stoi, nie sprawdza ile zrobiłeś dla klasztoru. Każdy rozlicza się sam przed sobą zgodnie z własnym sumieniem. Mnisi zamieszkujący klasztor są samowystarczalni. Mają swój ogród, kury, kozy. Codzienne śniadanie składa się z: pity, dżemu, jajek, oliwek, warzyw, miodu, chałwy – generalnie 5 gwiazdek Michelin. Na terenie klasztoru jest też biblioteka – i to olbrzymia. Jak ktoś czytał (lub oglądał) „Imię róży” Umberto Eco – to właśnie z czymś takim mamy tu do czynienia (bez mnicha – mordercy oczywiście). Atmosferę jaka jeszcze niedawno panowała w tym niezwykłym miejscu chyba najlepiej oddaje filmik z youtube’a:
Kiedy w 2011 r. w Syrię ogarnęła wojna domowa ojciec Paolo opowiedział się po stronie demonstrantów (ale tylko tych, którzy nie chcieli używać przemocy), a przeciw prezydentowi Basharowi Al – Assadowi. Spotykał się z opozycjonistami, brał udział w pokojowych manifestacjach. Stał się symbolem walki o wolność. Władze zażądały by opuścił Syrię. Nie posłuchał. Ugiął się dopiero, gdy nakazał mu to jego biskup. W tym miejscu warto nadmienić, że od początku konfliktu syryjskiego duchowni chrześcijańscy w tym kraju w znacznej większości opowiadali się po stronie reżimu. Obawiali się (słusznie zresztą), że obalenie rządu spowoduje dojście do władzy radykalnych islamistów, co zapoczątkuje prześladowanie chrześcijan na wielką skalę. Ojciec Paolo powiedział kiedyś: „Najważniejsza rzeczą jest obalić dyktatora. Reszta będzie prosta”. To zdanie dotyczące nie tylko Syrii, ale wszystkich krajów Bliskiego Wschodu, w których miała miejsce „Arabska Wiosna” to temat na całkiem odrębny post. Ja osobiście w żadnym razie nie czuje się na siłach żeby polemizować ze słowami tak inteligentnego człowieka jak Paolo. Nie mniej fakty są takie, że w żadnym z krajów arabskich, w których zbuntowany lud (manipulowany przez agentów wywiadów obcych państw, głównie USA) obalił znienawidzonego dyktatora sytuacja społeczna nie poprawiła się. Wręcz przeciwnie. Przemiany gospodarcze, społeczne i polityczne, które miały nastąpić zostały całkowicie zatrzymane. Do władzy doszli albo ekstremiści, albo wojskowi. Poczucie bezpieczeństwa obywateli zmalało, a zyski z turystyki spadły o kilkadziesiąt procent.
W czasie rewolucji, klasztor Mar Musa był trzykrotnie napadany i obrabowywany. Życie zaczęło w nim zamierać. Mnisi i mniszki wyjechali. Ojciec Paolo po wydaleniu z Syrii osiadł w Irackim Kurdystanie, w mieście Suleymanija. Tutaj próbował odtworzyć wspólnotę na kształt tej, nad którą przez tyle lat pracował w Syrii. Zaczął też swego rodzaju „tour” po świecie z wykładami opisującymi zbrodnie reżimu syryjskiego. Gościł również z odczytami na forach ONZ. Podczas wystąpienia w USA na jednym uniwersytetów powiedział: „Zaopiekujcie się Syrią. Nie patrzcie bezczynnie […] Po Stanach jeździ worek kości. Moja dusza została w Syrii”.
Kiedy odwiedziliśmy go w Kurdystanie w 2013 r. wydawał się bardzo przybity całą sytuacją. Na pewno nie był tą samą postacią, którą poznaliśmy 5 lat wcześniej. Nie uśmiechał się, nie żartował. Coś jakby w nim umarło. Ojciec Paolo powrócił do Syrii w lipcu 2013 r. Chciał doprowadzić do rozmów pokojowych pomiędzy: islamistami, Kurdami a ekstremistami. 29 lipca 2013 r. został porwany przez ekstremistów z ISIS (Islamskie Państwo w Iraku i Lewancie) w mieście Raqqa (północna Syria). Prawdopodobnie nie żyje.
Nie wiadomo jak potoczą się losy wspólnoty, którą założył. Bez tak charyzmatycznego lidera na pewno nic nie będzie już takie samo. Do tej pory w wojnie domowej w Syrii zginęło ponad 150.000 osób. Końca konfliktu nie widać.
Ps. Oficjalna strona klasztoru: http://www.deirmarmusa.org przestała działać. Ten post jest małym hołdem złożonym Wielkiemu Człowiekowi.
Leave A Reply