„Nie, mówię wam, nic nie ma gorszego nad morze, by złamać człowieka, choćby i najsilniejszego.”
Homer, „Odyseja”
Wstęp
Ras Tanura (po arabsku: رأس تنورة , po angielsku oznacza „cape oven”, po polsku „przylądek piekarnik”). W tej chwili statek, na którym jestem znajduje się jakieś 2 km od tego miejsca – czekamy na wejście do portu w Arabii Saudyjskiej. Jest to najbardziej hardcorowy klimat w jakim kiedykolwiek przyszło mi pracować (i w jakim kiedykolwiek przyszło mi przebywać) – nawet w nocy temperatura nie spada poniżej 36°C. Spędziliśmy tu już 5 dni i spędzimy jeszcze 2 przynajmniej. Wszystko dlatego, że trwa Hadż (pielgrzymka muzułmanów do Mekki, która w tym roku przypada w okresie 21 – 26 września) i w Arabii Saudyjskiej jest coś co nazwać można długim weekendem. W tym roku święto to okryło się złą sławą (nie pierwszy raz zresztą). Najpierw przewrócił się dźwig w Mekce – życie straciło ponad 100 osób, a kilka dni temu w tym samym mieście ponad 700 osób zostało stratowanych na śmierć. Wg mnie to raczej smutne święto… Ale nie o tym chciałem pisać.
Ten post powstaje całkiem spontanicznie. Początkowo chciałem pisać zupełnie o czymś innym. Większość ludzi piszących blogi (ja również) uważa, że najlepiej jest pisać posty „na gorąco” – kiedy przemawiają przez nas emocje. Gdy odkładamy ich pisanie na później, robią się trochę „suche”. I dlatego ten tekst będzie o statkach – a właściwie o życiu na nich. Taki zbiór luźnych przemyśleń i anegdot. Nigdy nie lubiłem opowiadać o pracy, bo uważam, że tak robią tylko rasowi nudziarze. Ale kiedy Wasza praca łączy się w jakiś sposób z podróżami, to czasem coś ciekawego można z tego tematu wyciągnąć. W każdym razie postaram się najlepiej jak potrafię.
Kiedyś pisałem już trochę o tym czym się zajmuję (zainteresowanych odsyłam tutaj). A teraz trzy słowa dla tych, którym nie chce się klikać w tego linka (mi też by się chyba nie chciało). Pracuję jako geotechnik na statku wiertniczym, czyli takim, który jest używany do eksplorowania złóż ropy lub wierceń badawczych. Nie będę wchodził w szczegóły żeby Was nie zanudzać. Jak ktoś chciałby dostać więcej szczegółów to piszcie na maila.
Tym razem trafiła mi się kabinę bez okna, i co gorsza bez klimy. Wychodzić na pokład też nie bardzo jest sens – w tej chwili jest ponad 48°C. Więc siedzę na tyłku, czytam książkę i powoli dostaje „mentalnego pierdolca”. Emocji jest dużo – co prawda głównie tych negatywnych, ale właśnie dlatego zdecydowałem się na ten temat. Jak człowiek jest wkur…ny to może się albo napić albo z kimś pogadać. Niestety alkohol na statku jest surowo zabroniony, a pogadać nie mam z kim więc będę mówił do Was. Macie piwo? To otwórzcie i polejcie. Ja będę mówił. Jak kiedyś spotkamy się face to face to odwrócimy role: ja będę pił a Wy możecie gadać.
Właśnie napisałem najdłuższy wstęp w moim życiu. Sami widzicie co izolacja robi z człowiekiem.
I jeszcze jedno: jako, że już ustaliliśmy wcześniej, że „rozmawiamy” przy browarze (czy cokolwiek innego kryją Wasze przepastne lodówki) to post będzie trochę z przymrużeniem oka.
A teraz do rzeczy. Co Was interesuje? Kasa – to interesuje chyba każdego. Przynajmniej w każdym artykule o pracy na morzu, jaki znalazłem na necie to był temat nr 1. Spoko – nie jestem na tyle próżny żeby opowiadać Wam o swoich zarobkach. Ale tak jak na lądzie jest coś takiego jak „legendy miejskie” tak na wodzie jest coś w rodzaju… Nazwijmy to „legend portowych” (nie googlujcie tego hasła – przed chwilą je wymyśliłem).
Kasa
Płaca na statku zależy od stanowiska i od doświadczenia. A że stanowisk jest sporo to nie będę opisywał każdego, tylko dam jeden przykład – dość skrajny. Kiedyś nawalił nam silnik. Nie wiem co dokładnie się zepsuło, bo tego na statku nie wiedział nikt. Silnik był marki Rolls-Royce (tak, tej samej która robi wypasione limuzyny). Jako że nikt nie miał pojęcia jak go naprawić sprowadziliśmy mechanika z tej ekskluzywnej firmy właśnie. Pracował 2 dni. Wiecie ile zainkasował? 600 USD. Za całość? Za dzień? Nie. Gość wziął 600 dolarów za każdą godzinę swojej pracy!
Przyznacie, że przy tym średnie zarobki wiertacza wahające się między 100 a 160 tysięcy dolarów rocznie nie wydają się zbyt imponujące… Całkiem dobrze płatna jest też praca nurka – tutaj średnia pensja to 400 funtów dziennie. Oczywiście może być 2x mniej lub 2x więcej – wszystko zależy od doświadczenia, firmy i warunków kontraktu.
Alkohol
Surowo zabroniony. Naprawdę surowo. Lepiej nawet nie próbować. Musisz zawsze mieć 0.0 promila w wydychanym powietrzu. Na ten temat też mam dobrą „legendę”. Posłuchajcie tego. Chłopaki właśnie skończyli projekt gdzieś w Afryce. Statek zawija do portu. Cała załoga się cieszy, że wreszcie po 5 suchych tygodniach można iść się upodlić baru. Tydzień wcześniej przydzielili im nowego managera kontraktu na statek. Nazwijmy go na potrzeby tej opowieści Thomas. Gość codziennie każe im dmuchać w alkomat (z wbudowaną pamięcią pomiarów). Mówi, że to taki przykaz z góry i że gdyby to od niego zależało to nic takiego nie miałoby miejsca. Można by nawet pomyśleć, że to równy gość… No dobra, ale chłopaki chcą się napić, a on musi im zrobić ten cholerny test (o określonej godzinie). Jak to pogodzić? Thomas wpada na genialny w swojej prostocie pomysł: „Wy idźcie się napić, a jak wrócicie to ja za Was wszystkich będę dmuchał”. Brzmi dobrze. Każdy wydaje się zadowolony. Załoga wraca z baru – każdy równo nap… naprany. Przy gangway’u (kładce na statek) czeka na nich Thomas. W ręce trzyma alkomatem i mówi: „A teraz ustawcie się w kolejce…”. Myślicie, że gość dotrzymał słowa? Następnego dnia zwolnili 15 ludzi, zostawili ich na lądzie i jeszcze musieli sami sobie opłacić bilety do domu. Dlatego na statku cholernie ważne jest zaufanie – ale z doświadczenia wiem, że zawsze znajdzie się jakiś „Thomas”. Dlatego lepiej nie ryzykować. Za dużo można stracić.
Dziewczyna w każdym porcie
Właściwie to nie dziewczyna tylko dziwka (lub dla tych politycznie poprawnych i feministek: prostytutka). A dokładniej to całe ich stada. Są wszędzie, tzn. w każdym mieście portowym. Podobno wiedzą kiedy statek dobije do brzegu wcześniej niż sam kapitan. Gdzie na Ciebie czekają? Tam gdzie wcześniej czy później wylądujesz – w barze. I nie ważne czy pójdziesz do największej mordowni w okolicy, czy do 5-gwiazdkowego hotelu. One tam będą i nie pozwolą Ci napić się w spokoju. Nawet jeśli się nie przysiądą to będą się na Ciebie gapić w nadziei, że postawisz im drinka. Po czym stwierdzą, że to Ty się gapiłeś i że za to też się płaci. Naprawdę NIE LUBIĘ tego.
I pewnie nurtuje Was pytanie czy w końcu ktoś się skusi? Nie wiem – pewnie tak. Nie wydaje mi się żeby ludzie pracujący na morzu zdradzali swoje żony (dziewczyny, partnerki) częściej niż ci pracujący w zawodach bardziej stacjonarnych. To czy chodzisz na dziwki nie zależy od tego co robisz na co dzień, tylko od tego jakim jesteś człowiekiem i jaki masz charakter.
Powiem więcej: z moich obserwacji wynika, że ludzie pracujący na morzu (przynajmniej Ci, z którymi ja pracuję) są cholernie rodzinni i wierni swoim kobietom. Mało co tak rozkłada na łopatki jak widok 40-latka oglądającego zdjęcia swoich dzieciaków ze łzami w oczach. To oczywiście nie jest reguła. Zdaję sobie sprawę, że ktoś inny może mieć kompletnie różne doświadczenia i odczucia.
Loty/podróże
Latamy i to dużo. Tylko, że często niewiele widzimy poza pasem startowym, samolotem i hotelem. To oczywiście też nie jest reguła – wszystko zależy od kontraktu. A tak „bajdełej” ostatnio modne są mapy świata – zdrapki. Jak pewnie wiecie polega to na tym, że zdrapujesz kraje, które odwiedziłeś. I ja się pytam jaki to ma sens? Przecież możesz być w jakimś kraju i niczego się o nim nie dowiedzieć, i niczego nie zobaczyć. Jeśli byłem tylko na Lotnisku Charles de Gaulle, tzn. że mogę powiedzieć, że byłem w Paryżu? No nie jestem przekonany…
Jeśli chcecie posłuchać mam też „legendę” o lotach? No to jedziemy:
Nowa Zelandia. Trzeba przetransportować chłopaków na jakąś wyspę, której nazwy nie pamiętam. Wybieramy linie lotnicze Eagle Airways. Samolot mieści max. 20 osób. Pilot uruchamia silniki, pasażerowie zapinają pasy. Wszyscy mają służbowe pomarańczowe uniformy. Na pewno nie wyglądają na businessmanów. Raczej jak to się ładnie określa w Polsce – na „zwykłych roboli”. Wchodzi stewardessa. Wszyscy myślą, że zaraz zrobi ten śmieszny instruktaż dotyczący bezpieczeństwa. A ona ogarnia wzrokiem samolot i mówi: „Dobra chłopaki, patrząc na to jak wyglądacie, nie wydaje mi się żebyście lecieli pierwszy raz samolotem – więc wiecie o co chodzi. Dlatego nie myślcie, że będę robiła z siebie pajaca i pokazywała Wam jak prawidłowo zapinać pasy. I darujcie sobie pytania o darmowy alkohol, bo nie ma takowego na pokładzie. Płatnego zresztą też nie. Więc uszanujcie mój czas i nie zawracajcie mi dupy podczas lotu. Dziękuję za uwagę!”.
Psychika
Skłamałbym mówiąc, że musisz być twardy jak żołnierz SASu. Ale mocna psychika na pewno się przydaje. To trochę jak więzienie: przez tygodnie, a czasem miesiące codziennie obcujesz z tymi samymi ludźmi, patrzysz na te same twarze (a czasem te same gęby).Masz ten sam widok z okna – no chyba że, tak jak ja teraz, nie masz w ogóle okna. Klimatyzacja, jeśli działa, to strasznie wyje. Jak nie działa to też wyje. Jak przestaje wyć klima to zaczynają wyć silniki. Czasem tak kołysze, że nie można się utrzymać na łóżku, o sedesie nie wspomnę. Nikogo nie obchodzi, że jesteś na diecie bezglutenowej. Albo, że nie lubisz curry. To oczywiście są drobnostki, ale wierzcie mi: niektórzy nie dają rady. Czas na „legendę”:
Poznajcie Martina – naszego nowego pracownika. Gość jest zaraz po studiach. Nadchodzi czas pierwszego wyjazdu – do Turkmenistanu. Na miejscu okazuje się jednak , że są problemy z wizami, ze statkiem, z pogodą… Generalnie spieprzyło się wszystko co się mogło spieprzyć. Martin nie ma wizy turystycznej, a musi zostać na lądzie na jakiś czas. Z pomocą naszego klienta udaje się go ulokować w czymś w rodzaju zamkniętego obozu przejściowego (money talks). Mieszka w najzwyklejszym baraku. Na miejscu jest toaleta, kuchnia, łózko… Niby ok – jedyny problem to to, że nie może wychodzić poza teren obozu. Martin nie wziął ze sobą ani laptopa, ani żadnych książek. Internetu na miejscu też nie uświadczył. Spędził tam 8 tygodni. W międzyczasie projekt został przełożony na czas bliżej nieokreślony. Po powrocie do biura w UK, szef widząc, że chłopak jest lekko podłamany psychicznie, obiecał mu, że przez najbliższych kilka miesięcy nigdzie już nie będzie musiał wyjeżdżać. Martin wydaje się być w lepszej formie. Stan euforii utrzymuje się, aż do poniedziałku, kiedy to szef zaprasza go do biura i mówi: „Bardzo mi przykro, ale wynikła taka sytuacja, że ten przełożony projekt w Turkmenistanie zaczyna się szybciej niż myśleliśmy – a dokładniej to w tym tygodniu… No i nie mamy kogo wysłać. Dlatego zarezerwowaliśmy Ci już samolot na jutrzejsze popołudnie”.
Martin jednak nie poleciał. Następnego dnia złożył wypowiedzenie.
To by było chyba na tyle jeśli chodzi o „legendy portowe”. W sumie to jest ich dużo więcej. Ale nie chce Was zanudzać – bo tak szczerze nawet nie wiem czy ten temat kogoś zainteresuje. Mam nadzieję, że tak. Bo mimo, że nie jest stricte podróżniczy to może być interesujący – szczególnie dla osób niezwiązanych z tą branżą.
A teraz chyba już czas na krótkie podsumowanie. Ta praca tak jak każda ma swoje wady i zalety. Postaram się je szybko wymienić.
Na plus:
- pracujesz na statku
- zobaczysz kraje i miejsca, do których nie pojechałbyś jako zwykły turysta
- poznajesz sporo ciekawych osób
- masz naprawdę INTERESUJĄCĄ pracę
- zdajesz sobie sprawę, że alkohol i używki nie są konieczne do życia
- zarabiasz więcej niż „średnia krajowa”
- masz o czym opowiadać przy piwie jak już wrócisz do domu
Na minus:
- pracujesz na statku
- mimo, że jesteś w ciekawym miejscu, bardzo często nie masz czasu ani możliwości go zwiedzić
- tęsknisz za najbliższymi
- prawdopodobnie nie będzie Cię na wesele Twojego najlepszego przyjaciela i na Twojej rocznicy ślubu
- Nie zaplanujesz sobie na 100% wakacji – zawsze mogą być odwołane, a firma pokryje koszty
A jaki jest ostateczny bilans? To już każdy musi ocenić indywidualnie. Wg mnie to jedna z najciekawszych prac jakie można wykonywać. I naprawdę ją lubię.
ps. Post dedykowany mojej żonie Ani – i nawet rym złapałem ;)
2 komentarze
Dobre portowe opowieści :) Nawet nie wiedziałem, że tym się zajmujesz – taka trochę marynarska dusza z Ciebie, prawda? W jednym miejscu nie usiedzisz? :) Osobiście nie nadałbym się do takiej roboty; nie wiem czy wytrzymałbym na statku, a po drugie nie byłoby dla mnie tam zajęcia :) Jedyne rejsy, które odbywałem to połowy z kutra, przez 8 godzin w Zatoce Donegalskiej, w Irlandii :) Post z września, więc pewnie trochę się pozmieniało, czy może dalej jesteś na morzu? :)
Na szczęście już dawno wróciłem. Mój rekord na morzu to „tylko” 3 miesiące – czyli praktycznie nic w porównaniu do największych hardcorowców ;)