Ten temat jest tak ciężki do opisania, że nawet nie wiem jak go zacząć. Żeby nakreślić jasny obraz sytuacji musiałbym wspomnieć chociaż po krótce o PPK (Partia Pracujących Kurdystanu), Abdullahu Öcalanie, Masudzie Barzanim, Dżalalu Talabanim, Saddamie Husajnie i jego kuzynie Chemicznym Alim, polach roponośnych Kirkuku, Wojnie w Zatoce (Pierwszej i Drugiej), zagazowaniu mieszkańców Halabdży, Wojnie iracko-irańskiej, konflikcie sunnicko-szyickim, i na koniec o USA, które pośrednio lub bezpośrednio jest sprawcą większości zła na Bliskim Wschodzie. I teoretycznie mógłbym o tym wszystkim napisać, ale wtedy ten wpis byłby nudniejszy niż wykłady na UJ (bez obrazy) i równie porywający jak czytanie menu w McDonald’s.
Dlatego właśnie jest to trudny post. Bo kraj, którego dotyczy (i tu już zaczynają się schody – bo to właściwie nie kraj tylko autonomia) ma strasznie smutną historię. Jednocześnie jego mieszkańcy należą do najserdeczniejszych ludzi jakich kiedykolwiek miałem okazję spotkać (tylko Irańczycy pod tym względem mogą z nimi konkurować).
Żeby nie było nudno zredukuję do niezbędnego minimum ilość dat, nazwisk, itp. Ale bez przesady w drugą stronę: nie zrobię z tego historyjki dla debili o treści w stylu: „Tak się cieszę, że dziś piątek! Ja w tym tygodniu już dwa razy robiłam makaron, więc dziś łosoś w porach […]” – to zdanie zapożyczone od mojej ulubionej Kasi oczywiście. Ale dość pierdół. Na początek kilka naprawdę najistotniejszych faktów.
Kurdowie to największy na świecie naród bez własnego państwa. Jest ich ponad 30 mln. Kraina zwana Kurdystanem podzielona jest pomiędzy cztery kraje: Turcję – (20 mln Kurdów), Irak – (5 mln Kurdów), Iran – (4 mln Kurdów) i Syrię – (1 mln Kurdów). Kurdowie zawsze byli tylko nic nieznaczącym pionkiem w polityce wielkich mocarstw (Rosji, Anglii, USA). Jedynym regionem gdzie Kurdom udało się uzyskać autonomie jest północna część Iraku. Nazwano go Irackim Kurdystanem. Autonomia Kurdyjska (to nazwa Irackiego Kurdystanu po przejściu przez filtry politycznej poprawności) powstała 1991 r. – po Pierwszej Wojnie w Zatoce. Był to wyraz wdzięczności Stanów Zjednoczonych za pomoc Kurdów w powstaniu przeciwko Saddamowi. Na północy pod osłoną ustanowionej przez ONZ strefy zakazu lotów powyżej 36 równoleżnika powstała strefa bezpieczeństwa ochraniająca ludność kurdyjską przed atakami lotnictwa irackiego. Kurdom sama “autonomia” jednak nie wystarcza – chcą mieć normalne państwo i pełną niepodległość. Jednak bez wsparcia Turcji i Iranu nie uda się jej uzyskać. A obu tym krajom niespecjalnie zależy na silnym i niezależnym Kurdystanie. Z wielu powodów – głównym jest oczywiście ropa. W Irackim Kurdystanie ludziom żyje się dostatnio. Na mocy umowy z Bagdadem stanowiący ok. 20% ludności kraju Kurdowie mają prawo do 17% zysków z irackiej ropy. Bagdad uważa jednak, że powinny ją eksportować wyłącznie państwowe firmy (zależne od władz centralnych w stolicy). Tymczasem Kurdowie sami zaczęli zawierać kontrakty z zagranicznymi gigantami naftowymi, jak ExxonMobil, Chevron i Gazprom. W Kurdystanie jest bowiem dużo mniejsza biurokracja niż w Iraku, a korupcja praktycznie nie istnieje. Jest też mnóstwo ułatwień dla zagranicznych inwestorów:
- nieodpłatne przekazanie terenów pod inwestycje strategiczne, a w przypadku mniejszych projektów za niewielką odpłatnością
- zwolnienie z podatków przez okres przynajmniej 5 lat
- możliwość transferu za granicę wszelkich zysków i odsetek osiągniętych przez inwestora zagranicznego zgodnie z postanowieniami niniejszej decyzji
- nie stosowanie żadnych różnic czy preferencji pomiędzy inwestorami irackimi
a zagranicznymi w kwestiach dotyczących prawa inwestycyjnego
Najwięcej inwestycji prowadzą tu firmy tureckie: budują lotniska, hotele, drogi, centra handlowe. Obie strony poza celem ekonomicznym widzą też zysk polityczny. Ankara chce osłabić poparcie władz w Erbilu dla Kurdów tureckich, zaś iraccy Kurdowie widzą w Turkach szansę na uniezależnienie się od Bagdadu.
To tyle jeśli chodzi o ogólny zarys sytuacji politycznej i ekonomicznej. Czas wrzucić coś od siebie. Zaczynajmy.
Już sam początek wyprawy zapowiadał się interesująco. Dzień przed wylotem z Polski, MSZ podał informację, w której stanowczo odradzał podróż do wschodniej Turcji – a tam właśnie lecieliśmy. News okazał się na szczęście zupełnie nieprawdziwy (żeby tak polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych chociaż raz nie dało ciała) i w Turcji było w 100% bezpiecznie. Pierwsze dwa tygodnie poświęciliśmy na część turecką Kurdystanu. Potem przyszła kolej na cześć iracką.
Kurdystan Iracki – ta nazwa brzmi dość odstraszająco dla turystów. Ze względu na ten drugi człon oczywiście. Irak jest w tej chwili jednym z najniebezpieczniejszych państw świata. Ale Kurdystan Iracki – choć administracyjnie jest jego częścią – jest bezpieczny. To znaczy był bezpieczny w czasie kiedy my tam byliśmy – czyli dokładnie rok temu. Jest to jedyny obszar w całym Iraku, gdzie nie zginął żaden żołnierz amerykański. I jedyny gdzie Amerykanie (podczas okupacji Iraku po II Wojnie w Zatoce) czuli się na tyle bezpiecznie, że zdejmowali kamizelki kuloodporne. Od 2007 roku nie było tu żadnego zamachu, podczas gdy w innych miastach irackich (Bagdad, Faludża) ginie średnio 1000 osób każdego miesiąca. Bezpieczeństwo Kurdystan zawdzięcza żołnierzom zwanym Peszmergami (w dosłownym tłumaczeniu: ”ten, który patrzy śmierci w twarz”). Kontrola granic jest tak doskonała, ze żaden terrorysta nie przedostanie się tu z Iraku niepostrzeżenie. Niestety w jakiś sposób we wrześniu 2013 system obrony zawiódł. W stolicy Kurdystanu – Erbilu wyleciały w powietrze dwa samochody wypełnione materiałem wybuchowym. Zginęło 14 osób.
Dość trudno opisać jak człowiek czuje się podróżując po tym kraju. Z jednej strony jest bardzo bezpiecznie, a z drugiej prawie każdy nosi przy sobie broń. Wyobraźcie sobie następującą sytuacje: właśnie przekroczyliśmy granice turecko – kurdyjską, i na postoju łapiemy taxi do najbliższego większego miasta. Zbiera się 5 pasażerów. Kierowca otwiera bagażnik. Lądują w nim 2 plecaki (nasze) i 3 kałasznikowy (nie nasze). Kurdowie na pewno przyzwyczaili się do widoku broni (nie mieli w sumie wyboru). Turystom zajmuje to trochę więcej czasu.
Następna historia, o której chciałem opowiedzieć jest zabawna (tak mi się przynajmniej wydaje) i smutna zarazem. Miasto nazywa się Rawanduz i jest wg mnie jednym z najładniejszych w całym Kurdystanie. Trudno znaleźć o nim jakieś informacje w necie. Pojechaliśmy tam bo spodobało nam się jego zdjęcie znalezione w sieci. Chcieliśmy to zobaczyć na własne oczy. Kiedy przybyliśmy na miejsce okazało się, że żeby zobaczyć taki widok jak w domu na kompie, trzeba pojechać ok 10 km na najwyższy szczyt w okolicy. No to zaczynamy tłumaczyć miejscowym o co nam chodzi: że zdjęcie, że potrzebujemy przewodnika i auta na max. 2 godziny. Ale nie mogliśmy trafić na nikogo kto mówi po angielsku. Po godzinie wyjaśnień (chyba 20 różnym osobom) nadal byliśmy w punkcie wyjścia. A użyłem chyba wszelkich znanych ludzkości gestów (ale nie tych wulgarnych oczywiście). Wreszcie całkowitym przypadkiem trafiliśmy w siedzibie kompani przewozowej (siedziba to stanowczo zbyt wielkie słowo – kanciapa miała może wymiary 2 x 3 m) na fotografię na ścianie. Przedstawiała ona dokładnie ten widok, przez który się tu znaleźliśmy. Pokazujemy ją miłemu gościowi, który nas tu przywiózł. Zastanowił się chwile, nagle wykrzyknął dwa słowa: “Azad Panorama”, po czym wsiadł to swojego nowego Camaro i odjechał (w Kurdystanie ok. 20% aut to nowe amerykańskie muscle cary z silnikiem V8 – profity z ropy i opieki socjalnej państwa). Wrócił po ok. 20 minutach, z facetem ,którego jeszcze nie znaliśmy – a w ciągu ostatniej 1.5 godziny uścisnąłem rękę chyba każdemu w tym mieście. Byliśmy pewni, że człowiek który właśnie przyjechał zawiezie nas na najbliższy szczyt, gdzie będziemy mogli delektować się widokiem, który miejscowi określają mianem “Azad Panorama”. Tymczasem nieznajomy podszedł do nas i powiedział: „Dzień dobry, nazywam się Azad” – jak się okazało, był miejscowym fotografem, który lata temu zrobił to słynne zdjęcie Rawanduz (zwane wiadomo jak).
Jeszcze raz tłumaczymy mu o co chodzi: że nam się ten widok podoba (“Azad Panorama”), i że przyjechaliśmy tu po to żeby zobaczyć go na własne oczy. Azad pomyślał chwilę po czym zapytał: “Która Azad Panorama wam się podoba?” – wyglądało to trochę tak jak w filmie “Dyktator” Sachy Barona Cohena, kiedy lekarz pyta pacjenta co woli najpierw: “aladeen news” czy “aladeen news”?
Nie wiedzieliśmy wtedy że Azad zrobił 20 różnych ”Azad Panoram”. Wyjaśniamy, że chodzi dokładnie o ten widok co na zdjęciu w kanciapie. Azad zrobił smutną minę i powiedział krótko: “To niemożliwe. Na jednym zboczu tego wzgórza stacjonują wojska tureckie, a drugie jest zaminowane, więc od 5 lat nikt tam nie chodzi. A w ogóle to wokół roi się od partyzantów z PPK, którzy nie przepadają za obcymi. Więc najlepiej zapomnijcie o jakichkolwiek zdjęciach”.
Wiem, że ta historia, nie należy do tych mrożących krew w żyłach, ale wydaje mi się, że świetnie pokazuje kurdyjską codzienność. Z jednej stronu Kurdowie to ludzie niezwykle pomocni, uczynni i życzliwi. Z drugiej muszą żyć w ciągłym napięciu, otoczni przez obce wojska, własnych partyzantów i niczyje pola minowe. Podobnych sytuacji było jeszcze kilka, ale nie chce zanudzać, bo jakoś dziwnie rozległy zrobił się ten post.
Podsumowując: w Kurdystanie czujesz się bezpiecznie. Ale ilość broni, checkpointów, policjantów i żołnierzy strzegących dróg wjazdowych do miast i wsi nie pozwala ci zapomnieć, że w każdej chwili może wydarzyć się coś złego.
Gdy opuszczaliśmy ten piękny kraj (region?), jechaliśmy główną drogą z miasta Sulaymaniyah do granicy tureckiej. Wiedzie ona przez przedmieścia Kirkuku – jednego z najbardziej niebezpiecznych miast Bliskiego Wschodu. Kiedy kierowca autobusu pomylił zjazdy, i nagle znaleźliśmy się na wjeździe do tego miasta, ludzie w autobusie (Kurdowie i Turcy) zaczęli krzyczeć przerażeni. Kierowca zawrócił. My siedzieliśmy cicho, z prawie pełnymi ze strachu gaciami.
ps. Ostatnie wydarzenia na Bliskim Wschodzie (powstanie kalifatu na terenie Syrii i Iraku) paradoksalnie mogą być dla Kurdów korzystne. Zarówno USA, Turcji jak i Iranowi zaczyna powoli zależeć na niepodległym i silnym państwie kurdyjskim. Widzą oni bowiem w nim jedyną nadzieję na powstrzymanie terrorystów z ISIL (Islamskie Państwo Iraku i Lewantu). Na razie wszystko wskazuje jednak na to, że bezpowrotnie skończył się czas umiarkowanej stabilizacji w tym rejonie świata.
Leave A Reply