Rumunia nie jest krajem, który na pierwszy rzut ucha budzi pozytywne skojarzenia. Łączy się ją z biedą, złodziejami, brudem, Cyganami i z tym, że generalnie nie ma tam po co jechać. To bardzo krzywdzący stereotyp bo jest to naprawdę ciekawy kawałek Europy. Idealny dla kogoś kto zaczyna swoją przygodę z „backpackingiem”. Łatwo tam dojechać, ceny są niższe niż w Polsce, ludzie życzliwi turystom. A co najważniejsze jest tam bezpiecznie. Największym zagrożeniem mogą okazać się hordy bezpańskich psów. I jeszcze jedna rzecz, na którą przynajmniej ja zawsze zwracam uwagę: jest zupełnie niekomercyjnie. Rumunię traktowałem zawsze jako kraj tranzytowy podczas wypadów na Bliski Wschód. Wreszcie w 2011 r. roku nadarzyła się okazja żeby poznać go bliżej. Ten wpis dotyczyć będzie jednej szczególnej wioski.
Sapanta leży w północnej Rumunii w okręgu Maramuresz, tuż przy granicy z Ukrainą. Znajduje się tu jedyny w swoim rodzaju cmentarz, zwany „Wesołym Cmentarzem” (po rumuńsku „Cimitirul Vesel”). O jego wyjątkowości w skali całego świata świadczą kolorowe, drewniane nagrobki byłych mieszkańców wioski. W ten dosyć „komiksowy” sposób dowiadujemy się kim ci ludzie byli,czym zajmowali się za życia, jakie mieli słabości. Bazowym kolorem jest błękit, który doczekał się nawet swojej nazwy: „Błękit Sapanty”.
A wszystko zaczęło się w latach 30 XX wieku kiedy to Stan Ioan Patras – z zawodu cieśla, wyrzeźbił swój pierwszy nagrobek. Najwyraźniej ten sposób uwiecznienia bliskich przypadł do gustu mieszkańcom wioski, bo zanim artysta zmarł w roku 1977 na cmentarzu było już kilkaset pomników. Obecnie pracę kontynuują jego uczniowe. Na każdym nagrobku zmarli ukazani są za życia, przy wykonywaniu codziennych prac. Może być to jazda na traktorze, gotowanie, szycie, praca w polu, oprzątanie zwierząt, itd. Każdy ma tu swoją historię. Sporo jest scen przedstawiających ludzi pijanych (mniej, bardziej, lub krańcowo) lub kłócących się par. Zasada jest taka, że ci co zginęli tragicznie, mają przyczynę swojej śmierci wyrytą na nagrobku. Każdemu obrazkowi towarzyszy tekst opisujący zmarłego, lub jego relacje z bliskimi. Jeden z lepszych, jakie można odnaleźć brzmi:
„Tu leży moja teściowa, gdyby pożyła rok dłużej, leżałbym tu ja. Ludzie, którzy tu przechodzicie spróbujcie jej nie obudzić. Jeśli do domu wrócio głowę mnie skróci”.
Albo taka perełka:
„[…] Nauczyłem się, jak nalewać ludziom do pucharów. Temu, co pijany był, więcej nie nalewałem. Tego, co znał swój umiar, chętnie częstowałem”.
Z całą pewnością w tym przedziwnym miejscu śmierć została w pewien sposób oswojona. Nie jest straszna i dołująca. Stanowi pomost pomiędzy życiem ziemskim a wiecznością.Sapanta została odkryta w 1955 roku przez francuskich turystów. Społeczność wioski czuwa by nikt inny oprócz autochtonów nie był tu chowany. W 1999 roku „Wesoły Cmentarz” wpisano na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Radosna atmosfera cmentarza wydaje się udzielać mieszkańcom Sapanty, wśród których próżno szukać ludzi smutnych lub zmartwionych. Jednakże powód ich dobrego samopoczucia okazuje się dużo bardziej prozaiczny. Wszyscy oni pędzą bimber. Serio. Dla niejednego turysty może to być wystarczający powód żeby odwiedzić to miejsce. A w sumie o to przecież chodzi. Pędzenie bimbru nie jest domeną tylko tej konkretnej miejscowości, bo w Rumunii jest to zjawisko dość powszechne. Ale akurat tutaj miałem okazje się o tym naocznie przekonać. Bo gościnność rumuńską można porównać do tej bliskowschodniej. Jak połączy się oba fakty: gościnność + bimber to w wyniku tego równania otrzymujemy spory ból głowy dnia następnego. I tak właśnie było w moim przypadku. Ale w końcu czego się nie robi żeby zasymilować się z lokalną ludnością. Poza tym sam twórca cmentarza Stan Ioan Patras jeszcze za życia na swoim nagrobku wyrył taki oto napis:
„Chyba niczego złego w życiu nie zrobiłem, malowałem, kochałem i troszeczkę piłem”.
I coś w tym musi być.
Leave A Reply